Nie dajmy sobie wmówić, że alternatywne formy zatrudnienia są same w sobie niekorzystne dla pracowników. Zarówno umowy cywilnoprawne, jak i samozatrudnienie, mogą być dużo korzystniejsze od etatu. Doskonale wie o tym państwo, któremu taki stan rzeczy wybitnie wręcz nie odpowiada. To dlatego władza próbuje podkopywać swobodę zatrudnienia.
Alternatywne formy zatrudnienia już nie powinny kojarzyć się z „Januszami Biznesu” i wyzyskiem pracownika
Jeszcze kilka lat temu umowy cywilnoprawne i samozatrudnienie kojarzyły się przede wszystkim z wyzyskiem. Trzeba przyznać, że nie mówimy o „umowach śmieciowych” i o „wypychaniu pracowników” na alternatywne formy zatrudnienia bez powodu. Swego czasu niektórzy przedsiębiorcy nadużywali swojej dominującej pozycji względem potencjalnych pracowników. Skądinąd działo się to niemalże przy współudziale państwa, które tolerowało zastępowanie umów o pracę właściwie czymkolwiek.
Teraz jednak czasy się zmieniły. Dwudziestoprocentowe bezrobocie wczesnych lat dwutysięcznych jest już tylko paskudnym wspomnieniem, podobnie zresztą jak kilkunastoprocentowe z poprzedniej dekady. Polacy nie muszą już zabiegać o pracodawców, bo role się właściwie odwróciły.
Czasy „dziesięciu innych na twoje miejsce” minęły, do tego na rynek pracy weszły dużo bardziej asertywne pokolenia w postaci „Millenialsów” i „Zetek”. Jakby tego było mało, epidemia covid-19 wywróciła do góry nogami relacje pomiędzy firmami a pracownikami. Wyzyskiwacze, cwaniaki i inne zakały polskiej przedsiębiorczości wciąż się trafiają, zwłaszcza gdy przychodzi do szukania kogoś na gorzej płatne stanowiska. Grupa ta wydaje się jednak już bardziej reliktem minionej epoki.
Nowa rzeczywistość sprzyja bardziej elastycznemu podejściu do zatrudnienia. Okazało się, że alternatywne formy zatrudnienia mogą być błogosławieństwem i dla pracodawcy i dla pracownika. Jedynym poszkodowanym okazuje się państwo, któremu umowy cywilnoprawne stosowane zgodnie z intencją kodeksu cywilnego wraz z kontraktami B2B zaczynają być cierniem w boku. Nic więc dziwnego, że w sferze werbalnej władza cały czas zwalcza tego typu formy zatrudnienia. Co innego w czynie: państwo pozostaje bezsilne.
Elastyczna i łatwiejsza do wzruszenia umowa w dzisiejszych czasach opłaca się bardziej niż kiedyś
Korzyści dla pracodawców ze stosowania alternatywnych form zatrudnienia w swoich przedsiębiorstwach są właściwie takie same jak zawsze. Umowy cywilnoprawne pozwalają wyzwolić się ze sztywnych ram narzuconych przez kodeks pracy. Umożliwiają rozliczanie pracowników i w oparciu o rezultat ich pracy, a nie samą obecność w firmie. Nie da się ukryć, że łatwiej je rozwiązać niż umowę o pracę. Kontrakty B2B idą o krok dalej, bo stanowią po prostu relację pomiędzy jednym przedsiębiorcą a drugim.
Co ciekawe, powyższe cechy alternatywnych form zatrudnienia wcale nie muszą być wadą dla pracowników. Większa elastyczność bywa korzystna także dla zatrudnionych. Dotyczy to zwłaszcza sytuacji, gdy dana osoba wcale nie ma ochoty pracować pod bezpośrednim nadzorem pracodawcy w miejscu przez niego wyznaczonym. Umowy tego rodzaju stanowią bardzo atrakcyjną alternatywę względem nowych regulacji dotyczących pracy zdalnej, w których ustawodawca poniekąd wylał dziecko z kąpielą.
Owszem, nie mamy gwarantowanej przez prawo ilości urlopów w miesiącu, ale teoretycznie nie mamy narzuconej sztywnego harmonogramu pracy. W niektórych przypadkach możemy mieć, w szczególności w przypadku umów zlecenia i kontraktów B2B. W dzisiejszych czasach istnieje jednak całkiem spora szansa, że zapisy umowy nie są nam narzucone przez stronę silniejszą. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, by sobie te urlopy zapewnić bez udziału ustawodawcy.
Przede wszystkim jednak alternatywne formy zatrudnienia to lepsze warunki finansowe. Warto dodać: dla obydwu stron. Chodzi przede wszystkim o te daniny na rzecz państwa i systemu ubezpieczeń społecznych, które nie są obowiązkowe w przypadku umów cywilnoprawnych i umów między przedsiębiorcami. Pracodawca odprowadza mniej do systemu w przypadku częściowo ozusowanych zleceń i nieozusowanych umów o dzieło. Pracownik zaś otrzymuje w rezultacie więcej pieniędzy na rękę.
Trzeba przyznać, że umowy cywilnoprawne i B2B są niezłym sposobem na ominięcie dwóch państwowych systemów
Powyższe ma bardzo istotne konsekwencje z punktu widzenia państwa. Alternatywne formy zatrudnienia stanowią wręcz spełnienie najgorszego koszmaru każdej władzy. Najbardziej palącą kwestią wydają się różnego rodzaju składki. Samozatrudnieni ZUS płacą za siebie jak każdy przedsiębiorca. Przez pierwsze dwa lata korzystają z obniżonych składek. W przypadku zleceń mamy do czynienia z obowiązkową składką na ubezpieczenie zdrowotne, rentowe, wypadkowe i emerytalne. Odpada nam ubezpieczenie społeczne. Przy umowach o dzieło nie ma nic. Tymczasem system już teraz trzeszczy pod ciężarem własnej konstrukcji.
Wielokrotnie na łamach Bezprawnika krytykowałem system emerytalny w Polsce. Eksperyment z systemem kapitałowym sprawił, że pokolenie dzisiejszych trzydziestolatków ma otrzymywać głodowe emerytury odpowiadające zaledwie 18,7 proc. ich ostatniej pensji. Sprawę pogorszają politycy utrzymujący dla swoich doraźnych korzyści irracjonalnie niski wiek emerytalny, w szczególności w przypadku kobiet. Do tego dodajmy przedwyborcze prezenty w postaci trzynastych i czternastych emerytur.
Najmłodsze pokolenie dorosłych wciąż naiwnie wierzy, że czeka ich rozsądna wysokość emerytur. Ci nieco starsi zwykle już wiedzą, jak naprawdę wygląda sytuacja. Mają pełne prawo czuć się oszukani. Nic więc dziwnego, że wielu kombinuje, jak by tu nie dokładać swoich pieniędzy do systemu, który nie da im nic w zamian. To właśnie alternatywne formy zatrudnienia stanowią odpowiedź.
Podobnie jest w przypadku podatków. Optymalizacja podatkowa kojarzy nam się z wielkimi koncernami, ale tak naprawdę uprawiamy ją wszyscy w momencie, gdy staramy się ograniczyć nasze zobowiązania względem państwa. Owszem, reformy Polskiego Ładu sprawiły, że osoby słabiej zarabiające płacą dużo niższy podatek dochodowy. Alternatywne formy zatrudnienia dają jednak nieco więcej możliwości.
Przykładem mogą być korzystniejsze zasady rozliczania kosztów uzyskania przychodu, zarówno możliwości odliczeń dla przedsiębiorców jak niektóre formy ryczałtu. Umowa o dzieło z przeniesieniem praw autorskich pozwala cieszyć się zerowym podatkiem PIT pomimo całkiem przyzwoitych zarobków wyłącznie z tego tytułu.
Państwo toleruje alternatywne formy zatrudnienia, nawet jeśli politycy czasem głoszą coś innego
Wspominałem, że nasze państwo jest świadome potencjalnych strat i że gnębi alternatywne formy zatrudnienia. Robi to przede wszystkim werbalnie. Stąd te rytualne pomrukiwania o zastąpieniu czymś „umów śmieciowych” czy podchody do pełnego ozusowania umów cywilnoprawnych. Stąd też patologiczna wręcz niechęć do większego odciążenia jednoosobowych działalności gospodarczych różnego rodzaju biurokratycznymi wymogami. Ktoś dostatecznie złośliwy mógłby doszukać się również związku z likwidacją karty podatkowej i możliwości odliczenia składki zdrowotnej od podatku.
W praktyce jednak większość wysiłków ustawodawcy wymierzonych w umowy cywilnoprawne i samozatrudnienie regularnie spełza na niczym. Powody są właściwie dwa. Pierwszy jest taki, że tych umów cywilnoprawnych wciąż nie zawiera się tak dużo, jak można by sądzić. Z danych ZUS wynika, że zatrudnionych na umowach zlecenia jest ok. 1,3 miliona pracowników. Pracowników na etatach jest nawet 10 razy tylu. Nieoskładkowane umowy o dzieło to z kolei naprawdę kropla w morzu.
Właściwie nic dziwnego, że – jak podaje pulshr.pl – minister rodziny i polityki społecznej Marlena Maląg czuje się na tyle pewnie, by stwierdzić, że umowy cywilnoprawne nie zastępują umów o pracę i nie są nadużywane na polskim rynku pracy. To po prostu prawda. Warto oczywiście wspomnieć, że mówimy tutaj odpowiedź na interpelację posłów opozycji, którzy twierdzili coś dokładnie odwrotnego.
Drugi powód niemocy państwa jest taki, że alternatywne formy zatrudnienia opłacają się przedsiębiorcom i pracownikom na tyle, że ich psucie jest posunięciem nieopłacalnym politycznie. Owszem, można co jakiś czas obiecywać zaprzyjaźnionym związkom zawodowym, że coś się z nimi zrobi. Sztuka tkwi w tym, by jednak nie narażać się większości wyborców jakąś niepotrzebną ingerencją w wolny rynek.
Pozostaje się cieszyć, że w kwestii umów cywilnoprawnych i samozatrudnienia wypracowuje się swego rodzaju konsensus. Dopóki żadna ze stron nie próbuje oszukiwać i przeinaczać ich istotę dla swoich korzyści, dopóty nie są to żadne „umowy śmieciowe” czy formy wyzysku. Tym samym warto wreszcie odczarować sposób myślenia o nich.