Stany Zjednoczone w odpowiedzi na widmo rosyjskiej inwazji na Ukrainę zdecydowały o zwiększeniu swojej obecności wojskowej na wschodniej flance NATO. Prezydent Joe Biden zdecydował, że amerykańscy żołnierze trafią do Polski i pozostałych państw regionu. To dokładnie odwrotna reakcja względem tego, czego od Zachodu domaga się Rosja.
Prezydent USA Joe Biden zdecydował o wzmocnieniu kontyngentu wojskowego w Europie
Telewizja CNN podała w środę, że prezydent USA Joe Biden formalnie zatwierdził zwiększenie amerykańskiego kontyngentu wojskowego na wschodniej flanki NATO. Do Polski i pozostałych państw regionu trafi ok. 2 tysięcy amerykańskich żołnierzy, którzy dotrą do Europy w ciągu najbliższych kilku dni.
Takie posunięcie stanowi odpowiedź Stanów Zjednoczonych na politykę Rosji, która w międzyczasie skoncentrowała na ukraińskich granicach ponad 100 tys. żołnierzy. Jest to koncentracja sił niewidziana w Europie praktycznie od zakończenia II Wojny Światowej.
Co szczególnie istotne: Kreml domaga się od zachodu gwarancji bezpieczeństwa, sprowadzających się do szantażu wobec NATO. Najpierw Rosjanie zażyczyli sobie, by Sojusz praktycznie wycofał się za Odrę porzucając obecność wojskową w państwach, które weszły do niego po 27 maja 1997 r. Teraz rosyjscy politycy przebąkują głównie o tym, by uniemożliwić Ukrainie wstąpienie do Paktu Północnoatlantyckiego. Co prawda oficjalnie przekonują, że Rosja nikogo nie napadnie i że ma pełne prawo przeprowadzać manewry na swoim terytorium, jednak ani Zachód, ani tym bardziej Ukraina jakoś w te zapewnienia nie wierzą.
Stany Zjednoczone najpierw oficjalnie odrzuciły rosyjskie żądania, teraz zaś amerykańscy żołnierze trafią do Polski i pozostałych państw regionu. Warto zauważyć, że wcześniej Amerykanie zapowiadali, że rozważają takie posunięcie w razie, gdyby Rosja rzeczywiście napadła na Ukrainę. Zwiększenie obecności wojskowej już teraz stanowi więc swego rodzaju zaostrzenie stanowiska Białego Domu. Tym samym Kreml uzyskuje efekt dokładnie odwrotny do zamierzonego.
Amerykańscy żołnierze trafią do Polski i Rumunii po to, by odstraszać potencjalnego agresora. Czyli Rosję i Białoruś
Amerykanie wprost mówią, że doraźne wzmocnienie wschodniej flanki NATO ma na celu zwiększenie zdolności odstraszania. Kogo w tym regionie mieliby odstraszać? Odpowiedź może być tylko jedna: Rosję i współpracującą z nią Białoruś. Zapewniają równocześnie, że siły te nie będą toczyć walk na terytorium Ukrainy, jeśli rzeczywiście dojdzie do rosyjskiej inwazji.
Jacy amerykańscy żołnierze trafią do Polski? Wall Street Journal przekonuje, że chodzi o 82. dywizję powietrznodesantową stacjonującą w Fort Bragg. Tą informację potwierdziła konferencja prasowa Pentagonu. Kolejny tysiąc żołnierzy, który ma zostać skierowany do Rumunii, prawdopodobnie zostanie przeniesiony z amerykańskich baz w Niemiec. Co jednak istotne: także siły stacjonujące w Niemczech zostaną wzmocnione.
Obecne wzmocnienie sił na wschodniej flance NATO ma w założeniu mieć charakter tymczasowy. Pentagon planuje jednak inne przemieszczenia sił stacjonujących w Europie. W tym przypadku mowa łącznie o dodatkowych 8200 żołnierzy. Rzecznik Pentagonu John Kirby w trakcie konferencji prasowej przekonywał, że „Te przemieszczania są ewidentnymi sygnałami dla świata, że jesteśmy gotowi gwarantować sojusznikom NATO bezpieczeństwo”.
Równocześnie jednak stwierdził, że Stany Zjednoczone nie wierzą, by konflikt był rzeczą nieuniknioną. Istnieją pewne przesłanki mogące sugerować, że Rosja może jeszcze zweryfikować swoje plany inwazyjne. Certyfikacja gazociągu Nord Stream 2 się opóźnia, nie ma praktycznie szans na jej uzyskanie w pierwszej połowie roku. Zachód wydaje się zjednoczony w sprzeciwie wobec polityki Kremla względem Ukrainy. Wzmocnienie sił w Niemczech sugeruje, że Moskwa nie ma co też liczyć na większą woltę ze strony Berlina. Może jednak uda się uniknąć najgorszego?