Zapowiedzi ministra zdrowia powoli stają się faktem. Już od przyszłego roku czeka nas wysoka podwyżka akcyzy na alkohol. W przyszłym roku o 10 proc., w następnych latach o 5 proc. aż do 2027 r. Ministerstwo Finansów twierdzi, że chodzi o „wspieranie prozdrowotnych wyborów Polaków”. Jak jest naprawdę wszyscy wiemy.
Nowa podwyżka akcyzy na alkohol to powtarzanie błędów z okresu rządów Platformy Obywatelskiej
Być może niektórzy nasi czytelnicy pamiętają jeszcze podwyżki akcyzy na alkohol z okresu rządów Platformy Obywatelskiej. Ówczesny minister finansów się przeliczył, bo wpływy z tytułu tego podatku spadły. Jeżeli ktoś na tym posunięciu skorzystał, to przemytnicy i bimbrownicy. Najwyraźniej obecna ekipa nie uczy się na błędach poprzedników, bo w następnych latach szykuje się duża podwyżka akcyzy na alkohol.
Jak podaje Business Insider, resort finansów zamierza podnieść stawki tego podatku o 10 proc. już od przyszłego roku. Jakby tego było mało, w następnych latach akcyza wzrośnie o 5 proc. każdego roku – i tak do 2027 r. Samo Ministerstwo Finansów szacuje, że wzrost cen alkoholu nie będzie wcale drastyczny. Cena półlitrowej butelki wódki wzrośnie o ok. 1,50 zł. Piwo podrożeje o ok. 6 gr. a wino o 16 gr.
Branża spirytusowa nie podziela tych optymistycznych szacunków. Jej przedstawiciele przekonują, że w rzeczywistości za butelkę najtańszej wódki zapłacimy teraz ok. 30 zł. W następnych latach ta cena może wzrosnąć nawet do 50 zł. Dla porównania: dzisiaj kosztuje ok. 22 zł. Straty poniosą przede wszystkim uczciwi producenci alkoholu. Po raz kolejny zyskać może szara strefa.
Ministerstwo Finansów deklaruje, że podwyżka akcyzy na alkohol służy „wspieraniu prozdrowotnych wyborów Polaków”. Resort założył sobie, że wynagrodzenia w Polsce rosną, to można za nie kupić więcej wódki – a więc alkohol powinien być droższy. Inflację bierze pod uwagę tylko i wyłącznie pod tym kątem, żeby zniwelować jej negatywne skutki dla budżetu państwa. W swoich kalkulacjach rządzący nie uwzględnili za to szalejącej drożyzny i wzrostu cen praktycznie wszystkiego. To przecież nie tak, że Polacy kupują wyłącznie wódkę.
Rządzący podwyższając akcyzę na alkohol wcale nie chcą dobra Polaków. Programy socjalne nie sfinansują się przecież same
Nie da się przy tym nie zauważyć, że Polska nie ma dzisiaj tak naprawdę systemowego problemu z alkoholem. Konsumpcja tej używki, także bardziej intensywna, jest obecnie poniżej unijnej średniej. Spożycie alkoholu w naszym kraju systematycznie spada, a Polacy coraz chętniej sięgają po raczej „lżejsze” trunki. Pomimo pewnych kulturowych predyspozycji do spożywania alkoholu, trudno sytuację w Polsce porównywać do chociażby państw skandynawskich.
O co więc chodzi tak naprawdę? Podwyżka akcyzy na alkohol ma bardzo oczywiste wytłumaczenie. Chodzi o pieniądze. Wyższe podatki pomogą po prostu w załataniu dziury budżetowej. W ciągu 10 lat ma przynieść nawet 10 miliardów złotych.
Warto przy tym zauważyć, że pieniądze uzyskane dzięki podwyżce trafią prosto do budżetu państwa. W przeciwieństwie do tzw. podatku cukrowego, który przynajmniej trafia na profilaktykę, edukację i finansowanie świadczeń opieki zdrowotnej. Podwyżka akcyzy na alkohol posłuży co najwyżej do podtrzymania programów socjalnych.
Wydaje się więc, że prozdrowotne zapowiedzi resortu finansów możemy włożyć między bajki. Mają jedynie służyć przekonaniu Polaków, że rząd podwyższa stawki akcyzy dla ich dobra. Opodatkowanie używek to pod tym względem dość wygodne narzędzie. Kto w końcu chciałby bronić „pijaków”?