Wydaje się, że nagminne betonowanie rynków i placów polskich miast i miasteczek zostało uchwalone odgórnie. Jak inaczej wytłumaczyć te powszechną miłość do betonu? Kto odpowiada za trapiącą rynki i centra polskich miast zarazę zwaną betonozą? Czy jest sposób, aby zatrzymać ten okropny proceder? Nie będzie to proste, betonoza wydaje się być dalej niezagrożona. Podatek, który mógłby ją zatrzymać zniknął z projektu ustawy.
Od wielu lat z rynków polskich miast i miasteczek znikają drzewa, krzewy, kwietniki i trawniki. W ich miejsce powstają wybetonowane place, przyozdobione najczęściej jakąś quasi fontanną lub murowanymi donicami. Bardzo ciekawa koncepcja – poświęcamy drzewa, aby wybetonować plac czy parking. Zrozumiałbym, gdyby to był XIX w., a w każdym większym lub mniejszym miasteczku stacjonowałby batalion zbrojnych, którzy przecież muszą gdzieś musztrować. Poza tym, w XIX w. przecież przesadnie nie myślano o ekologii. W zasadzie to nikt o niej nie myślał, w końcu trwała era przemysłowa.
Dlaczego 200 lat później w Polsce dalej myślimy podobnie? Dlaczego wycinamy drzewa, które mogą obniżyć temperaturę nawet o 8 stopni Celsjusza. Dodatkowo, poza ochładzaniem, oczyszczają także powietrze. Niwelują skutki powodzi oraz suszy. Czy jest szansa, że w końcu miejscu włodarze będą o tym fakcie pamiętać? Czy wezmą go pod uwagę urbaniści odpowiedzialni za rewitalizację miejskich centrów?
Prawdopodobnie nie. Systemowa koncepcja, której założenia miały zapobiec powszechnemu betonowaniu miast zniknęła z projektu ustawy. Danina nazwana roboczo podatkiem suszowym miała motywować samorządu do zwiększania retencji wód i zapobiegania zmianom klimatu w miastach.
Podatek suszowy – betonoza niezagrożona
Ministerstwo Infrastruktury przygotowało nowy projekt ustawy o inwestycjach w zakresie przeciwdziałania skutkom suszy. Tym razem zabrakło w nim jednej z wcześniejszych propozycji zmian. Wykluczony został fragment dotyczący potencjalnych zmian w zakresie regulacji prawa wodnego. Zakładał on bowiem, że – wykonywanie na nieruchomości o powierzchni pow. 600 m kw. robót lub obiektów budowlanych trwale związanych z gruntem wyłącza więcej niż 50 proc. powierzchni nieruchomości z powierzchni biologicznie czynnej.
Doszło do… niespodziewanego złagodzenia przepisów. W nowych założeniach zmniejszenie naturalnej retencji terenowej dotyczy – nieruchomości o powierzchni powyżej 3 tys. 500 m kw. wtedy, gdy wyłącza więcej niż 70 proc. powierzchni nieruchomości z powierzchni biologicznie czynnej na obszarach nieujętych w systemie kanalizacji otwartej lub zamkniętej.
Okazało się, że przeciwne zmianom są samorządy oraz prywatne podmioty, które wskazywały, że problemem będzie podwójne naliczanie opłat. To nie pierwszy już raz, gdy zapowiadana wielka ofensywa w walce z betonozą trafia na pierwszą przeszkodę i kapituluje. Choć problem jest w rzeczywistości niezwykle poważny. Betonoza nie jest wymysłem Jana Mencwela ze Stowarzyszenia Miasto jest Nasze. W rzeczywistości jest rakiem, poważną chorobą trapiącą polskie miasta i miasteczka.