Partnerzy serwisu:
Państwo Zagranica

Bez pomysłu i bez wpływu. O tym, co dostaniemy po eurowyborach wiemy już dziś

Marcin Chmielowski
31.05.2024
Bez pomysłu i bez wpływu. O tym, co dostaniemy po eurowyborach wiemy już dziś

Eurowybory jawią się jako podwójny plebiscyt: test lojalności wobec partii i stosunku do Unii Europejskiej. W kampanii wyborczej brakuje merytorycznej dyskusji, a polska reprezentacja w unijnych instytucjach nadal pozostaje słaba i mało wpływowa. 

Jestem eurorealistą. Unia Europejska to dla mnie przestrzeń, w której walczy się o swoje. Europę widzę jako coś dużo większego niż Unię Europejską. Jednocześnie, to właśnie Unia jest obecnie tym modelem, według którego Europa jest zorganizowana. I to w Unii trzeba zabiegać o polskie interesy. Cały czas jednak ten model organizacji się zmienia, bo Unia to proces. Chcą go modyfikować, jako nasi delegaci do Parlamentu Europejskiego, przede wszystkim euroidealiści. Ale to nawet nie jest nasz największy problem.

Te są dwa. Pierwszy polega na tym, że sądząc po intensywności kampanii do Parlamentu Europejskiego chce trafić mało który z kandydatów

Wiadomo, polityczny trójbój, na który złożyły się wybory parlamentarne, samorządowe i ich ostatnia prosta, a więc te do Brukseli, może być wyczerpujący. Ale skoro tak, to jak na dłoni widać, że wszystkie partie polityczne mają zwyczajnie krótkie ławki ludzi chętnych do wyborczego wysiłku. Bardziej prawdopodobne jest jednak inne wyjaśnienie. Takie, że nie ma sensu prowadzić merytorycznej kampanii do Parlamentu Europejskiego, bo już z góry wiadomo kto jak zagłosuje, ile mniej więcej komu przypadnie mandatów, a całe te wybory oprą się o stosunek do idei Unii Europejskiej. Co oczywiście będzie premiować dwie skrajności, pierwszą z nich będą idealiści widzący Unię jako karcer i więzienie. Drugą będą bezgraniczni zwolennicy wszystkiego, co ma granatowe tło i gwiazdki.

Oba podejścia są absurdalne. Ale dla mnie. W społeczeństwie mają swoich zwolenników i są to na tyle duże grupy, że opłaca się dla nich sączyć przekaz, później zaś skapitalizować go pod postacią miejsc w Parlamencie Europejskim.

I to jest tak naprawdę drugi problem. Parlament Europejski może niewiele. Nie ma takiej siły do jakiej jesteśmy przyzwyczajeni jako mieszkańcy kraju działającego w modelu parlamentarno – gabinetowym i co ważne, nie ma inicjatywy ustawodawczej. Tymczasem, eurorealizm, rozumiany jako zabieganie o interesy, odbywa się obok Europarlamentu. Na kolejnych piętrach biurowców w których rządzą urzędnicy. Polska ma jednak bardzo słabą reprezentację tam, gdzie naprawdę podejmuje się decyzje – a nie tylko krzyczy na (przeważnie pustej) sali plenarnej [ZOBACZ JAK ZAORAŁ]. Raport European Democracy Consulting pokazuje, że w Unii Europejskiej w 2023 roku ani jeden przedstawiciel Europy wschodniej (do której została zaliczona min. Polska) nie został mianowany na stanowisko kierownicze. Raport dowodzi też bardzo słabej pozycji Polski nie tylko w kontekście zeszłego roku, warto się z nim zapoznać i o tym myśleć, nad tym działać, zamiast emocjonować się słabą kampanią do Parlamentu Europejskiego. Nie ma się więc z czego cieszyć, kiedy myślimy o polskim wpływie na instytucje unijne, bo może i Polaków do Brukseli po tej kampanii, tak jak i po poprzedniej, pojedzie wielu, ale usadowią się w organie, który jest demokratycznym dodatkiem, a nie demokratycznym centrum podejmowania decyzji.

Podwójny plebiscyt

Ale to w ogóle nie jest temat w obecnej kampanii. Tak naprawdę, trudno powiedzieć, jakie tematy w ogóle są w niej poruszane. Odnoszę wrażenie, że wybory do Parlamentu Europejskiego to podwójny plebiscyt, po pierwsze, sympatii lub antypatii partyjnych, po drugie, sympatii lub antypatii do samej Unii.

Ale to się właśnie opłaca komitetom wyborczym. Nie muszą prowadzić problemowych kampanii wyborczych. Wystarczą hasłowe skojarzenia i bycie za lub przeciw. Wyborcy dostaną to co chcą, a więc eurolaurkę lub eurorejtanizm polegający na rzucaniu się pod koła rozpędzonej maszyny, bo tym też jest Bruksela. Maszyną do podejmowania decyzji której nie potrafimy obsługiwać, więc robią to za nas inni. Zamiast modyfikować jej tor i coś z tego mieć, skutecznie negocjować, zabiegać o interesy i – co jest ważne z mojej perspektywy – budować sojusze z liberałami i libertarianami z innych krajów – będziemy mieli fajne rolki na media społecznościowe.

A problemów do rozwiązania na kontynencie jest przecież sporo. I to takich, które da się rozwiązać działaniem, a nie opowieściami o działaniu wygłaszanymi w Parlamencie Europejskim.

Autor: Marcin Chmielowski

Politolog, filozof, komentator i felietonista. Ma na koncie książki o libertarianizmie, filmy o wolnorynkowych ekonomistach, doświadczenie w trzecim sektorze i związaną z nim pracą u podstaw.