Jednak chińska gotowość obarczona jest jednym zasadniczym warunkiem – misja musiałaby działać na podstawie mandatu Organizacji Narodów Zjednoczonych.
Entuzjazm i obawy Europy
W teorii pomysł wygląda atrakcyjnie: udział państw tzw. Globalnego Południa, takich jak Chiny, mógłby zwiększyć legitymację sił rozjemczych w oczach świata. Problem w tym, że wielu europejskich dyplomatów nie ma złudzeń: obecność chińskich żołnierzy mogłaby oznaczać więcej szpiegowania niż pokojowego monitoringu. Pekin od początku wojny wspiera Rosję poprzez zakupy surowców i dostawy komponentów do produkcji broni. Neutralność chińskich sił jest więc mocno wątpliwa.
Nieprzypadkowo wątek chiński podniósł w ostatnich dniach także Siergiej Ławrow. Szef rosyjskiej dyplomacji oświadczył, że poważna dyskusja o gwarancjach bezpieczeństwa bez Federacji Rosyjskiej jest utopią, a do tego dodał – być może celowo – że w grę wchodzi też udział Chin. To sprytny manewr: skoro Zachód mówi o misji pokojowej, to Moskwa chce mieć w niej swoich sojuszników.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
Twarda odpowiedź Ukrainy
Wołodymyr Zełenski jasno odrzucił pomysł wciągania Pekinu do rozmów o bezpieczeństwie. – „Potrzebujemy gwarancji tylko od tych państw, które naprawdę chcą nam pomagać” – powiedział. To stanowisko nie dziwi, bo od początku wojny Pekin i Moskwa utrzymują strategiczne partnerstwo, które sami nazywają „bez granic”.
Wszystko zresztą rozbija się o mandat Rady Bezpieczeństwa ONZ. Bez niego Chiny nie wyślą żołnierzy. A uzyskanie takiego mandatu graniczy z cudem, bo Rosja – jako stały członek Rady – ma prawo weta. Mandat byłby więc możliwy tylko przy pełnej zgodzie Moskwy. To w praktyce oznacza, że chińscy żołnierze pojawiliby się w Ukrainie na warunkach Kremla, a nie Zachodu.
Europa szuka minimum wspólnego mianownika
Na razie w Brukseli dominuje sceptycyzm. Część krajów, na przykład Włochy czy Polska, od dawna naciska na stworzenie jakiejś formy międzynarodowej misji, ale większość państw członkowskich UE nie chce zbyt szybko rozdawać mandatów. W tle toczy się dyskusja o tym, czym właściwie miałyby być gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy. Czy kopią art. 5 NATO, czy raczej pakietem szkoleń, dostaw broni, wsparcia wywiadowczego i gospodarki.
Kontekst jest jeszcze szerszy. W NATO narasta niepokój przed wycofaniem 40–70 tysięcy amerykańskich żołnierzy z Europy. Jeśli USA faktycznie zredukują swój kontyngent, to siły pokojowe – czy to pod egidą ONZ, czy UE – mogą stać się jedynym buforem bezpieczeństwa na wschodniej flance. W takim scenariuszu propozycja Chin wygląda nie tyle jak oferta pomocy, ile jak próba przejęcia kontroli nad sytuacją w momencie osłabienia Zachodu.
Historia uczy, że misje pokojowe bez realnych możliwości interwencji często kończą się fiaskiem. Ja sobie szczerze mówiąc nie przypominam misji, która byłaby wielkim sukcesem. OBWE monitorowało przestrzeganie porozumień mińskich po 2014 roku, ale w praktyce ograniczało się do spisywania raportów.
Tymczasem dziś pojawiają się głosy, że siły pokojowe powinny mieć prawo reagowania na naruszenia rozejmu. Tylko że oddanie w ręce Pekinu prawa do interwencji na terytorium Ukrainy mogłoby okazać się dla Kijowa bardziej niebezpieczne, niż brak misji.