Związki nieformalne w Polsce są coraz popularniejszą alternatywą względem małżeństwa. Nie jest żadną tajemnicą, że państwu taki stan rzeczy nie odpowiada. Dlatego właśnie piętrzy przed konkubinatami wszelkiej maści problemy. Na przykład darowizna dla partnera, nawet wieloletniego, wpada do III grupy podatkowej. Jaki jest sens takiego rozwiązania? Żaden.
Darowizna od partnera jak najbardziej mogłaby być nieopodatkowana. Problemem jest jednak udowodnienie skarbówce, że nieformalny związek istnieje
Podatek od spadków i darowizn nie bez powodu jest jedną z bardziej kontrowersyjnych danin na rzecz państwa w Polsce. Żerowanie na śmierci obywatela zawsze zostawia paskudne wrażenie. W przypadku darowizn można z kolei odnieść wrażenie, że państwo zachowuje się na widok pieniędzy obywateli niczym mewy z kreskówki „Gdzie jest Nemo?”.
Owszem, w obydwu przypadkach istnieje coś takiego jak grupa zerowa. Pozwala ona uniknąć zapłaty czegokolwiek pod warunkiem, że spadkobierca albo beneficjent jest dostatecznie mocno spokrewniony ze zmarłym lub darczyńcą. Przy spadkach takie rozwiązania pozwala włożyć między bajki lewicowe fantazje o „przeciwdziałaniu budowaniu fortun” w rzekomo niesprawiedliwy sposób.
W obydwu przypadkach chodzi o brak choćby najmniejszej społecznej akceptacji do uszczuplania przez państwo transferów pieniędzy w obrębie osób sobie najbliższych. Istnieją także dwie pierwsze grupy podatkowe obejmujące nieco dalszą rodzinę. Jest tylko jeden mały problem: ustawodawcę interesuje wyłącznie formalne pokrewieństwo, a nie rzeczywisty stopień zażyłości między zainteresowanymi stronami. Tymczasem istnieje jeszcze coś takiego jak związki nieformalne. Spadek lub darowizna od partnera to już III grupa podatkowa: mizerna kwota wolna od podatku i najwyższe jego stawki. Te wynoszą od 12 do 20 proc.
Wbrew pozorom, istotą podatku od darowizn wcale nie jest przysparzanie państwu jak największych dochodów. Nie ma się co oszukiwać: w porównaniu z VAT, akcyzą i podatkami dochodowymi, darowizny przysparzają państwu jakieś śmieszne grosze. W przypadku spadków jest właściwie tak samo. Oczywiście państwo najczęściej bardzo chętnie przyjmuje pieniądze podatników. Dość wymowną wskazówką jest tutaj jednak zwolnienie dla grupy zerowej, pod warunkiem dopełnienia obowiązku informacyjnego. Prawdziwy sens istnienia podatku od spadku i darowizn jest jednak nieco inny.
Postawmy sprawę jasno: rozwiązaniem problemu są związki partnerskie
Jego istnienie ułatwia nieco przeciwdziałanie nadużyciom przy tych fiskalnie istotnych daninach. Opodatkowanie spadków i darowizn ułatwia monitorowanie przepływów składników majątku pomiędzy podatnikami. Dzięki niemu o wiele trudniej jest znaleźć wiarygodną wymówkę w przypadku wykrycia dochodów z nieujawnionych źródeł. To wszystko razem tłumaczy tak silny nacisk ustawodawcy na formalizm.
Darowizna od partnera mogłaby więc być zwolniona z podatku na tych samych zasadach, co grupa zerowa. Współgrałoby to całkiem ładnie ze wskazanym wyżej charakterem tej daniny. Na przeszkodzie stoją jednak względy czysto praktyczne. Owszem, możemy uznać, że wieloletnie konkubinaty zasługują na zwolnienie podatkowe lub przynajmniej jakąś istotną ulgę. Tylko jak szybko i łatwo zweryfikować fakt istnienia takiego nieformalnego związku? Nie mamy przecież żadnego twardego dowodu z dokumentów, który chroniłby podatników, na przykład przed nagłą zmianą interpretacji przepisów przez organy podatkowe.
Jest oczywiście bardzo proste rozwiązanie problemu. W końcu statystyki są nieubłagane. Konkubinaty nie dość, że istnieją, to jeszcze są coraz bardziej popularne. Według danych GUS ze spisu powszechnego już nawet co czwarte dziecko w Polsce może pochodzić ze związku pozamałżeńskiego. Do tego należy wziąć poprawkę na osoby, które po prostu nie mają w naszym kraju możliwości zalegalizowania związku. Mowa oczywiście o osobach homoseksualnych. Gdybyśmy tylko mieli instytucję, która pozwala zarejestrować urzędowo taki związek pozamałżeński…
Nie możemy mieć ułatwień dla podatników, bo konserwatystom nie podoba się kierunek zmian zachodzących w społeczeństwie
Już samo wspomnienie o związkach partnerskich wzbudzi z pewnością histerię rodzimych konserwatystów. Argument jest zawsze ten sam. Konstytucja zakłada szczególną ochronę małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny. Z treści ustawy zasadniczej nie wynika jednak, że małżeństwo musi być jedynym sposobem na legalizację związku. Konserwatyści twierdzą także, że państwo nie ma pożytku ze związków jednopłciowych, bo nie rodzą się w nich dzieci. Argumentacja ta nie ma jednak zastosowania do konkubinatów. Do tego brzmi dość dziwnie w ustach zawodowych polityków.
Związki partnerskie są optymalnym rozwiązaniem problemu udowodnienia istnienia związku pozamałżeńskiego. Teoretycznie można by sobie wyobrazić alternatywę w postaci jakichś legislacyjnych akrobacji dookoła obowiązku meldunkowego. Partnerzy są zameldowani w tym samym miejscu, więc można domniemywać, że przynajmniej prowadzą wspólne gospodarstwo domowe.
Mielibyśmy jednak całkiem szerokie pole do nadużyć. W grę wchodzą między innymi fikcyjne meldunki. Problem jest o tyle poważny, że organy podatkowe mogłyby kwestionować istnienie takiego związku. Przykład pierwszy z brzegu: „może i darczyńca jest zameldowany z beneficjentem, ale faktycznie nie mieszkają razem”. Tym samym skończyłoby się na rozstrzyganiu sporów przez sąd. Wrócilibyśmy niejako do punktu wyjścia.
Nieopodatkowana darowizna od partnera z pewnością ułatwiłaby życie wielu Polaków. W ten sposób państwo nie ingerowałoby w rozliczenia pomiędzy faktycznie bliskimi sobie osobami, które często rzeczywiście tworzą gospodarstwa domowe. Zmiana prawa w tym kierunku odpowiadałaby zmianom kulturowym zachodzącym w ostatnich latach. Przepisy powinny odpowiadać aktualnym potrzebom społeczeństwa.