Wszyscy wiemy, że Donald Trump zapowiedział masowe deportacje z USA, które obejmą wszystkich nielegalnych imigrantów. Wśród nich z pewnością mogą się trafić Polacy. Dobrze, że MSZ reaguje i przy okazji namawia ogół naszych rodaków na emigracji do powrotu do ojczyzny. To jednak naprawdę kiepski moment na próby pokazywania sprawczości całego rządu.
Masowe deportacje z USA jeszcze nie ruszyły i nie wiadomo, kiedy miałyby się rozpocząć
Donald Trump na naszych oczach robi to, co dużej części naszych polityków nie przyszłoby do głowy: spełnia swoje obietnice przedwyborcze. Pierwszy dzień prezydentury upłynął pod znakiem wręcz szokujących decyzji. W kolejce czeka między innymi rozwiązanie problemu nielegalnych imigrantów poprzez masowe deportacje z USA. Nie da się ukryć, że w tym gronie znajdą się też obywatele Polski.
Niektórzy z nich znajdują się w Stanach Zjednoczonych już od wielu lat i zdążyli sobie ułożyć życia, pozakładać rodziny i firmy. Deklaracje nowego prezydenta tego państwa wzbudzają dość zrozumiałe obawy. Zakrojona na szeroką skalę akcja wyłapywania i deportowania nielegalnych imigrantów ma się rozpocząć już niebawem. W trakcie kampanii nie wykluczał przy tym sięgnięcia po wsparcie wojska.
Przy czym warto wspomnieć, że Trump na razie nie wskazuje konkretnego terminu. Masowe deportacje z USA same w sobie byłyby karkołomną operacją pod względem logistycznym. Tymczasem są miasta oraz całe stany, które nie zamierzają współpracować z nową administracją oraz służbą imigracyjno-celną ICE. Przykładem może być Chicago, w którym mieszka całkiem sporo Polaków. Gubernator stanu Illinois Jay Robert Pritzker oraz burmistrz Chicago Brandon Johnson zgodnie zadeklarowali, że miejska policja nie przyłoży do sprawy ręki przy deportacjach.
Trzeba przyznać, że wśród polskich nielegalnych imigrantów nastroje są mieszane. Część obawia się, że prezydent Trump naprawdę spełni swoje zapowiedzi. Perspektywa wyrzucenia ze Stanów Zjednoczonych ze zrozumiałych powodów ich przeraża. Inni są przekonani, że przecież nie chodzi o Polaków. Argumentują, że przecież zintegrowali się ze społeczeństwem USA, pracują i odprowadzają wszelkie niezbędne podatki. Ktoś złośliwy mógłby zasugerować, że łudzą się, że nowa administracja potraktuje ich ulgowo dlatego, że są biali.
Zamieszanie za oceanem nie byłoby z polskiej perspektywy większym problemem, gdyby nie to, że tamtejsi nielegalni imigranci mogą się przekształcić w przymusowych repatriantów. Jak nasze państwo przygotowuje się do tego wyzwania? Nie najgorzej, choć jak zwykle w ostatnich czasach zawodzi komunikacja.
Posunięcia naszego rządu są rozsądne. Ogłasza się je jednak w taki sposób, jakby nowy kryzys już trwał w najlepsze
Jako pierwsze zareagowało Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Już w poniedziałek na stronie internetowej resortu pojawił się komunikat przypominający polskim obywatelom o przysługujących im prawach i zachęcający do powrotu.
Konsekwentnie zachęcamy Polaków mieszkających za granicą do powrotów do kraju i wsparcia Polski swoimi kompetencjami. Przypominamy, że każdemu, kto nie zrzekł się obywatelstwa, przysługuje prawo do posiadania polskiego paszportu, a tym samym prawo do powrotu z emigracji i swobodnego osiedlenia się w Polsce.
Równocześnie MSZ zachwala Polską jako kraj bezpieczny, rozwijający się gospodarczo. Po 20 latach obecności w Unii Europejskiej stała się wręcz istnym magnesem przyciągającym obcokrajowców. Jest to dość standardowy komunikat, który w normalnych okolicznościach w zupełności wystarczyłby za reakcję. Warto także pochwalić komunikat ministra Radosława Sikorskiego, który na swoim koncie w serwisie X przypomniał o jeszcze jednej sprawie.
Rodaków mieszkających za granicą, którym skończyła się ważność paszportu, zapraszamy do uzyskiwania nowych dokumentów.
W USA ustanawiamy dodatkowe dyżury konsularne także poza budynkami konsulatów.
Warto to zrobić także po to, aby móc zagłosować w wyborach na Prezydenta RP.
Na tym reagowanie na mglistą perspektywę deportacji w nieokreślonym terminie mogłoby się zakończyć. Okazuje się jednak, że premier Donald Tusk polecił ministrowi Sikorskiemu przygotowanie polskich konsulatów do konsekwencji decyzji nowej amerykańskiej administracji. Do tego dochodzi pomysł wypracowania nowej formuły współpracy z tamtejszą Polonią.
Posunięcie samo w sobie jest rozsądne, bo liczba konsulatów jest ograniczona, a spanikowanych chętnych może być całkiem sporo. Niestety, trudno się oprzeć wrażeniu, że rząd przedstawił swoje działania niczym reagowanie na faktyczny kryzys, który dzieje się na naszych oczach. Mamy więc do czynienia ze swego rodzaju falstartem. Sam premier przyznał przecież, że tak naprawdę niewiele wiadomo, bo „nowa administracja nie poinformowała nikogo jeszcze o szczegółach tej operacji”. Nie lepiej byłoby poczekać z manifestowaniem sprawczości, aż coś się rzeczywiście stanie?