Nadgodziny w pracy mogą okazać się konieczne – Kodeks pracy zresztą jasno reguluje, kiedy pracodawca ma prawo nakazać pracownikowi dłuższe pozostanie w pracy. Poza sytuacjami określonymi przez prawo pracodawcy często jednak zachęcają pracowników do brania nadgodzin, kusząc ekstra stawkami. Najczęściej chodzi o to, by na szybko skończyć jakiś projekt. Tyle, że to na dłuższą metę przynosi więcej szkody niż pożytku.
To tylko dwie godzinki dłużej
Pracodawca tylko w niektórych sytuacjach ma prawo zobowiązać pracownika do nadgodzin. Jeśli jednak takie okoliczności nie występują, to przecież pracodawca mimo to ma prawo poprosić pracownika, by ten został dłużej w pracy. Różnica jest taka, że pracownik wcale nie musi się na to zgodzić. Przynajmniej teoretycznie.
Oczywiście takie nadgodziny są na ogół świetnie płatne. Bywa, że pracodawca jest gotowy zapłacić 200% stawki godzinowej. Zazwyczaj dzieje się tak wtedy, gdy trzeba na szybko dokończyć jakiś projekt albo zlecenie dla klienta. I nieważne, że harmonogram realizacji poszczególnych etapów projektu został po prostu źle zaplanowany – pracownik powinien przywdziać pelerynę superbohatera i pospieszyć na pomoc firmie. Przynajmniej tak na ogół widzi to szef.
Tyle, że nadgodziny w pracy to nie zawsze gwarancja ukończonego projektu
Pracodawca przekonuje zatem pracownika, że to tylko trzy albo cztery dni, po dwie dodatkowe godzinki dziennie. Bardzo dobrze płatne dwie godzinki. I projekt będzie skończony, klient zadowolony, a pracownik będzie miał nie tylko satysfakcję, ale i wpadnie mu do kieszeni dodatkowa gotówka. I teoretycznie wszystko się zgadza, ale jednocześnie występuje kilka problemów.
Po pierwsze – wbrew pozorom nadgodziny wcale nie oznaczają ukończonego projektu. Dlaczego? Bo wydajność pracownika kończy się na pewnym etapie. Nie można efektywnie pracować 10 czy 12 godzin dziennie. Słowem-kluczem jest tutaj efektywnie. Wynika to po prostu z naszych uwarunkowań biologicznych. Według wielu badań człowiek jest w stanie pracować (ale faktycznie pracować) ok. 4-6 godzin dziennie. Później nasze możliwości spadają. Zaczynamy wykonywać zadania wolniej, a jeśli dodatkowo jesteśmy pod presją czasu – mniej dokładnie. Wiele osób mając świadomość, że np. zostały im dwie godziny do oddania projektu (w którym zostało jeszcze dużo do zrobienia), ulegają wręcz pewnemu paraliżowi i panice. Nie potrafią zrobić nic konstruktywnego, skupiają się na czarnych scenariuszach, improwizują.
Problem drugi – jakość oddanego projektu. Wiele godzin spędzonych nad zleceniem nie zawsze przekłada się na jakość jego wykonania. Załóżmy, że pracownikowi, dzięki wziętym nadgodzinom, udało się dokończyć projekt. Nie oznacza to jednak jeszcze, że zostanie on zaakceptowany przez klienta. A to nadal nie wszystko.
Dłuższe pozostanie w pracy? Tak, ale tylko gdy jest to naprawdę konieczne
Wreszcie pojawia się też problem trzeci, czyli wypalenie zawodowe. Jeśli szef raczej rzadko prosi pracownika o dłuższe pozostanie w pracy, a dodatkowo w firmie jest dobra atmosfera, to problemu właściwie nie ma. Pojawia się on wtedy, gdy pracodawca notorycznie namawia pracownika do nadgodzin, a między wierszami można wyczytać, że zawsze znajdzie się inna osoba, która problemów z zostawaniem dłużej w pracy nie będzie mieć. Oczywiście osoba, która mogłaby zająć stanowisko „leniwego” pracownika. Mocno eksploatowani pracownicy wypalają się jednak szybciej i stają się coraz mniej użyteczni. Nie mówiąc o tym, że najczęściej tracą jakąkolwiek ochotę do pracy.
Złoty środek? Pracodawca prosi pracownika o dłuższe pozostanie w pracy tylko wtedy, kiedy jest to naprawdę ważne dla firmy. W takiej sytuacji pracownicy (przy generalnie dobrych warunkach pracy) z pewnością będą w stanie się zgodzić i dać z siebie tyle, ile będą mogli. Ważny jest jednak umiar i traktowanie nadgodzin jako wyjątkowej sytuacji, a nie jako czegoś oczywistego. Inaczej stracą obie strony.