Pisaliśmy już o kilku, co najmniej kontrowersyjnych, pomysłach planowanych zmian w Kodeksie Pracy. Komisja kodyfikacyjna Prawa Pracy, która zajmuje się projektem nowelizacji tej ustawy, co rusz dostarcza nowych powodów do pisania alarmujących artykułów na ten temat. Każdy kolejny coraz to bardziej każe zastanowić się nad sensem całego przedsięwzięcia.
O projekcie nowelizacji pisaliśmy często. Czasem pochlebnie, dużo częściej krytycznie. Wśród postulowanych zmian w Kodeksie Pracy znaleźć można najróżniejsze pomysły. Zatrudnienie nieetatowe, konieczność odpracowywania przerw na papierosa czy zmiana sposobu rozliczania nadgodzin. Tym razem Rzeczpospolita podaje, że komisja kodyfikacyjna Prawa Pracy wzięła sobie za cel dorabianie do etatów. Należy się spodziewać, że jest to kontynuacja zamysłu likwidacji umów cywilnoprawnych jako formy zatrudnienia – a więc sztandarowego postulatu całej reformy. Zmiany szykują się naprawdę rewolucyjne.
Jeśli chcesz sobie dorobić, będziesz musiał zostać „przedsiębiorcą”
Pomysł sam w sobie jest prosty. Żeby legalnie świadczyć usługi na podstawie umowy-zlecenia bądź umowy o dzieło, trzeba będzie prowadzić działalność gospodarczą. Wiceprzewodnicząca Komisji Kodyfikacyjnej, prof. Monika Gałdoch, podaje przykład nauczycielki angielskiego udzielającej po godzinach pracy prywatnych korepetycji oraz pielęgniarki dorabiającej sobie w innym szpitalu. Przykłady ofiar tak skonstruowanych przepisów można by mnożyć. Od siebie mogę dodać chociażby publicystów piszących artykuły na pewnym portalu społeczno-prawnym. I to nie tylko tych dorabiających sobie w ten sposób do stałej pracy na etacie.
W ten sposób nowelizacja Kodeksu Pracy wyeliminuje umowy cywilnoprawne z rynku pracy. Czy wyeliminuje te zjawiska, które z umowami-zlecenie i umowami o dzieło się w powszechnie kojarzą? Nie da się ukryć, że samozatrudnienie w obecnej formie również jest jednym z elementów patologii dzisiejszego rynku pracy. Z drugiej strony, umowa o pracę – przy wszystkich jej zaletach – nie zawsze może być efektywnie zastosowana w przypadku każdej formy aktywności pracowniczej. Już dzisiaj można postawić tezę, że proponowane w zamian zatrudnienie nieetatowe najprawdopodobniej tej luki nie wypełni.
Przedsiębiorców z przymusu czeka zderzenie z formalnościami
Z perspektywy pracownika, problemy wydają się być widoczne już na pierwszy rzut oka. Konieczność zarejestrowania działalności gospodarczej wiąże się z szeregiem formalności. Do tego dochodzi konieczność uzyskania numerów NIP i REGON. Co więcej, zastąpienie dotychczasowej umowy cywilnoprawnej samozatrudnieniem wiąże się ze zmianą sposobu opodatkowania zarobionych pieniędzy. Warto zauważyć, że ta akurat zmiana w teorii wcale nie musi być aż taka niekorzystna.
Mikroprzedsiębiorcy mają dostęp do preferencyjnych sposobów opodatkowania, jak chociażby karta podatkowa czy ryczałt ewidencjonowy. Również opodatkowanie na zasadach ogólnych czy podatkiem liniowym może się okazać dla naszego przedsiębiorcy z przymusu korzystniejsze. Nie zmienia to faktu, że nie każdemu będzie odpowiadać konieczność zmierzenia się ze wszystkimi formalnościami. Obecny stan rzeczy ma niezaprzeczalną zaletę w postaci prostoty zawierania takiej umowy oraz rozliczania się z jej owoców przez pracownika.
Samozatrudnienie wcale nie musi być łatwe – najlepiej, żeby w ogóle go nie było
Także przedsiębiorcy decydujący się na zawieranie tak zmodyfikowanych umów cywilnoprawnych będą musieli liczyć się z ryzykiem. Wszystko z powodu domniemania stosunku pracy w przypadku każdej osoby świadczącej pracę w strukturach organizacyjnych zatrudniającego. Oznacza to, że to przedsiębiorca będzie musiał udowodnić, że wykonujący usługi faktycznie był samozatrudnionym.
Sprawę dodatkowo komplikuje to, że, projekt nowelizacji przewiduje ustawową definicję „samozatrudnionego”. Zgodnie z nią, żeby w ogóle mówić o samozatrudnieniu, praca takiej osoby polegać musi przede wszystkim na przekazywaniu wiedzy specjalistycznej, wykorzystywaniu unikalnych narzędzi lub rozwiązań dotyczących pracy będących w dyspozycji samozatrudnionego lub musi być wykonywana w ramach organów osoby prawnej lub polegać na zaspokajaniu potrzeb pośrednio związanych z działalnością pracodawcy. Takie obostrzenia nie powinny dziwić – nowelizacja Kodeksu Pracy również z wypychaniem pracowników w stronę samozatrudnienia miała się rozprawić.
Ucywilizowanie rynku pracy czy przepis na katastrofę?
Połączenie obydwu rozwiązań daje istną mieszankę wybuchową, która może wręcz rozsadzić rynek pracy, jaki znamy dzisiaj. Cel wydaje się jasny: praktyczna likwidacja form zatrudnienia innych, niż stosunek pracy oraz nowe zatrudnienie nieetatowe. W przypadku zastępowania umowy o pracę umowami cywilnoprawnymi bez uzasadnienia innego niż korzyść dla pracodawcy, można było proponowanym zmianom przyklasnąć. Zmiany zmierzające do wywrócenia do góry nogami sposobów dorabiania sobie do etatu wołają już o pomstę do nieba. Być może miałyby one sens wówczas, gdyby zjawisko dorabiania było w Polsce stosunkowo rzadkie – jak wszyscy wiemy, w rzeczywistości jest zupełnie na odwrót. Nie da się też ukryć, że propozycje zmian w Kodeksie Pracy niekoniecznie przystają do wymogów zmieniającego się świata i przejawów aktywności zawodowej i gospodarczej Polaków.
Wyeliminowanie obecnie istniejących nadużyć wiążących się z zatrudnieniem na podstawie umów cywilnoprawnych jest postulatem jak najbardziej szlachetnym. Co więcej, podjęto już działania w tym kierunku. Czym innym w końcu jest ozusowanie umów o dzieło, albo drastyczne podniesienie stawki godzinowej w przypadku umowy-zlecenia? Komisja Kodyfikacyjna Prawa Pracy najwyraźniej proponuje zupełne wylanie dziecka z kąpielą. Zgodzić sie należy z prof. Gałdoch, która jest zdania, że nowe przepisy będą skutkować wzrostem szarej strefy. Tam pracownicy na pewno będą pozbawieni dobrodziejstw pracy na etacie. Wszystkich. Dlatego jasnym jest, że na zmianach stracą przede wszystkim pracownicy. Pozostaje mieć nadzieję, że rządzący naprawdę mocno się zastanowią, zanim przyjmą tak skonstruowaną nowelizację Kodeksu Pracy.