Sztuką rządzenia jest w ostatnich lat rozdawanie pieniędzy. Również dziennikarze i muzycy postanowili powalczyć o własne 500 plus, a metodą do tego ma być dyrektywa znana jako ACTA 2.
W ostatnich miesiącach przeprowadziłem wiele dyskusji na temat zasadności wejścia w życie dyrektywy w sprawie praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym, która w szczególności przez Artykuł 11 i Artykuł 13 wzbudza wielkie kontrowersje wśród prawników i internautów.
Jak zapewne wiecie, jestem przeciwnikiem tego rozwiązania. Treść dyrektywy mnie do siebie nie przekonuje. Uważam, że jest tworzona pod dyktando koncernów medialnych oraz organizacji zbiorowego zarządzania, które chcą w ten sposób doprowadzić do oligarchizacji mediów i „wykoszenia” np. rozrastającej się coraz bardziej blogosfery.
Treść dyrektywy może doprowadzić do powstania przepisów, które znacząco uszczuplą zasięgi wszystkich mediów, przy czym w przypadku mniejszych, nowszych mediów mogą doprowadzić nawet do ich marginalizacji. Treść dyrektywy może stworzyć przepisy w wyniku których niektóre strony internetowe, takie jak np. Facebook czy YouTube mogą chociażby:
a) wycofać się z Europy
b) zmienić sposób działania w sposób znacząco utrudniający dodawanie treści (np. blokować filmy z jakąkolwiek muzyką)
c) całkowicie zablokować tworzenie treści przez użytkowników
Przez tworzenie treści przez użytkowników rozumiem np. publikację komentarzy w serwisie. Jeśli przepisy polskiego prawa stworzone w oparciu o dyrektywę nie spodobają mi się i uznam je za zagrożenie, Bezprawnik zrezygnuje z opcji komentowania tekstów na stronie. Obecnie zostawiacie u nas około 5000 komentarzy miesięcznie. Parę razy zgłoszono mi zniesławiające, ale jeszcze nigdy nie otrzymałem informacji, że któreś naruszają prawa autorskie. W świetle Artykułu 13 musiałbym filtrować komentarze pod kątem ewentualnego naruszenia praw autorskich. Jak bardzo niewygodny i samobójczy dla internautów jest to system, przekonała się zwolenniczka dyrektywy, pani Marysia Sadowska.
Oczywiście nie sądzę, by Facebook i YouTube wycofały się z Europy, choć bywa, że i tym się odgrażają. Boję się jednak wyobrażać sobie przyszłość tych serwisów, skoro już teraz filtry prowadzą do kasowania autorskich treści z kanałów YouTube (np. Szczyt bezczelności. TV Republika wykorzystała klip Pyta.pl, po czym zgłoszono prawnoautorską skargę na oryginał).
Dziennikarze chcą 500 plus
Moje zdecydowane wątpliwości budzi natomiast Artykuł 11, który źle wdrożony stawia ryzyko tego, że usługi Google przestaną promować treści tworzone przez strony publikowane w sieci. Dzieje się tak za sprawą usługi Google News. Czytelnicy lubią pisać w komentarzach pod tekstami, że ich nie obchodzi Google News, bo z niego nie korzystają. Nikt nie korzysta z news.google.com, ale to jeszcze nie znaczy, że nie korzysta z Google News. Poniżej Google Now w Androidach, Wiadomości Google jako aplikacja czy wreszcie Google Chrome. News to usługa obecna w całym ekosystemie Google’a. Każdy posiadacz Androida z niej korzysta, szczególnie na urządzeniach mobilnych.
Moim zdaniem zapowiadane przez Google wyjście Google News z Europy przyniesie same straty. Nie jest ono aż tak nieprawdopodobne jak koniec europejskiego YouTube’a, ponieważ akurat na tych usługach Google nie zarabia. Nie emituje tam swoich reklam, nie pobiera prowizji, nie każe sobie płacić. Wybiera najciekawsze artykuły ze stron internetowych, a następnie do nich linkuje. To z kolei generuje gigantyczny ruch, który następnie twórcy stron chętnie przedstawiają swoim reklamodawcom. Tylko szaleniec mógłby się temu sprzeciwiać. Dlatego tak bardzo przeciwstawiam się „ACTA 2” – to szaleństwo.
Strony internetowe co do zasady mogą się wypisać z Google News oraz wyszukiwarki Google. To nawet nie jest takie trudne. Oczywiście nikt tego nie robi, bo to dla strony nie ma sensu. Google News to czasem jakieś 30% ruchu, wyszukiwarki kolejne 30%, niektóre strony mogłyby bez Google „skurczyć się” o ponad połowę. Patrzę na strukturę ruchu naszych konkurentów, wielu z nich żyje wyłącznie z ruchu wyszukiwarki, nie angażując w mediach społecznościowych. A mimo to niektórzy dziennikarze uważają, że Google powinno płacić im pieniądze w zamian za to, że… może kierować do ich witryn.
Liczne dyskusje o „ACTA 2” na ogół polegają na wymianie licznych myśli na temat kondycji rynku medialnego, ale zwolennicy wprowadzenia dyrektywy ostatecznie ograniczają się do stosunkowo prostej już logiki polegającej na tym, że Google ma za dużo pieniędzy. A jak ktoś ma za dużo pieniędzy to – w Polsce od paru lat wiemy o tym najlepiej – musi się dzielić. Jeszcze żadna debata nie doprowadziła do wskazania związku przyczynowo-skutkowego dla tego czemu, za co konkretnie, Google powinno płacić serwisom internetowym polecając ich artykuły samym nagłówkiem, natomiast wszystkie sprowadzają się do wniosku „bo ma za dużo”. Socjalizm korporacyjny to najłagodniejsze możliwe określenie uzasadnień polskiej branży medialnej.
Mam gdzieś rozgrzebany felieton o tym „Dlaczego polska lewica jest nielogiczna”, kiedyś zbiorę się na odwagę i go na Bezprawniku opublikuję. Podejście wielu dziennikarzy (co jest tragiczne, bo jeśli oni sami nie rozumieją mediów, to już naprawdę mamy trudną sytuację) z logiką w ogóle się spotyka. Ostatecznie bowiem wszystkie spory kończą się argumentem, że Google ma dawać pieniądze, bo po prostu jest bardzo bogate. To trochę jak w tych historiach o tym, że milioner wyremontował bogatej rodzinie dom, a oni w wywiadzie narzekają, że ma wiele samochodów, a oni żadnego.
ACTA 2 na stratunek dziennikarzom
Dziennikarzom łatwo jest walczyć z Google, ponieważ w ich krucjacie przeciwko Google News nie mają nic do stracenia. Ja naprawdę jestem bardzo ciekawy jak poradziłby sobie znany i ceniony pan redaktor X, gdyby pewnego dnia oderwać go od jego redakcji. Przyjrzałem się dokładnie tylko moim ostatnim dyskusjom na temat dyrektywy w serwisie Twitter.
Gorącymi zwolennikami byli kolejno pracownicy portali internetowych ściśle powiązanych z tytułami prasowymi obecnymi na rynku od ponad dwudziestu lat. Łatwo jest prowadzić internetową krucjatę w poczuciu bezpieczeństwa, gdy ma się za sobą prasę drukowaną utrzymywaną z pieniędzy wielkich wydawnictw o ugruntowanej pozycji, gigantycznych markach czy np. gwarancji dopływu gotówki w postaci prenumeraty papieru do instytucji państwowych (a tym samym gwarantowanego nakładu).
Bez Google News ruch w internecie się skurczy. Usługa tego typu napędza konsumpcję mediów i nawet wydawcy istniejących od 25 lat portali czy gazet muszą się liczyć z tym, że „spadnie im” ruch nawet o 30%. To nie jest tak, że ktoś wchodzi na Google Now poczytać co w świecie słychać zamiast np. Onetu. Ktoś taki raczej w ogóle nie trafiłby na Onet, gdyby Google Now mu go nie podetknęło pod nos wybierając jakąś dopasowaną do zainteresowań historię.
Ale jest to gra warta świeczki, ponieważ budżety reklamowe w domach mediowych się nie skurczą, natomiast wraz ze śmiercią Google News istnieje spora szansa na odstrzelenie setek konkurentów, za którymi nie stoi żaden wielki portal (często zagraniczny), żaden wielki wydawca (często zagraniczny), a które robiąc czasem jakościowe dziennikarstwo, czasem zupełnie nie, walczą jak równy z równym o te budżety. To prawda. No bo co z tego, że na Bezprawniku czasem publikujemy tyle tekstów w miesiąc, ile konkurent dziennie, skoro nasze teksty są chętnie czytane, komentowane i rozpowszechniane w mediach społecznościowych. To widać, gdy zajrzy się do Gemiusa, bo tam nie jesteśmy 30 razy mniejsi, ale 2, może 3. I reklamodawcy to widzą, doceniają.
Stąd moim zdaniem kolejnym efektem ubocznym będzie oligarchizacja mediów, które skupią się wokół kilku wydawnictw w Polsce.
Można wylecieć z Gazety Wyborczej za lenistwo, potem z Rzeczpospolitej odejść w atmosferze skandalu, by w końcu pożegnać się z pracą przy czyszczeniu etatów w Pulsie Biznesu. A co dalej? Przy oligarchicznym modelu medialnym nawet dla samego dziennikarza kończą się opcje. Model „własna ręka” i „niezależność” dziś sami głośno w mediach społecznościowych zwalczają, walcząc o pieniądze, których ich wydawca pewnie nawet nigdy nie pokazałby im na oczy.
Jest taki serwis internetowy – Cashless. Założyli go byli dziennikarze Gazety Prawnej. Rośnie to powolutku, ale rośnie z dnia na dzień coraz bardziej. Czasem nawet wpadną w Google News. Świetne, unikatowe teksty o płatnościach bezgotówkowych. Żyją, zarabiają, tworzą fajne nowoczesne medium, rzucając informacjami zanim ich koledzy z prasy drukowanej często w ogóle zdążą założyć buty.
Walcząc o Artykułem 11 walczysz z bogaczami z Google czy ekhm z Pikio, ale zabijasz też Cashless i setki innych, wartościowych serwisów. Walcząc o dodatkowe pieniądze dla swojego wydawcy przekreślasz szansę na to, by kiedyś samemu zostać wydawcą. A przede wszystkim podpisujesz się pod gruntowną demolką internetu, który od lat służy nam wszystkim. Dziennikarzu, nie bądź jak te matki, które dla 500 złotych miesięcznie gotowe są zarżnąć gospodarkę swojego kraju.