Nad branżą motoryzacyjną od jakiegoś czasu zbierają się czarne chmury (i trudno nie odnieść wrażenia, że te chmury zaczęły się tworzyć w momencie, kiedy rynek szturmem usiłowały podbić elektryki). Europejskie marki samochodowe starają się sprostać ekologicznym wymogom. Chińczycy starają się podbić europejski rynek (i nawet im to wychodzi). Unia Europejska chce bronić rynek przed Chinami. A teraz USA chce wprowadzić dodatkowe cła na importowane samochody.
Chińczycy chcą zdominować rynek motoryzacyjny
O tym, że Chiny czynią zakusy na światowy (już nawet nie europejski) rynek motoryzacyjny, wiadomo od lat. I powoli im się to udaje. Można odnieść wrażenie, że Europa sama sobie strzeliła w stopę, śrubując standardy emisyjne w przypadku nowych pojazdów i zachęcając (lub też przymuszając) do odchodzenia od klasycznych silników spalinowych.
Historia europejskiej motoryzacji spalinami stoi. Oczywiście samochody, które jadąc, wprowadzają zasłonę dymną na całej ulicy, powinny być z ruchu wykluczone, jednak od czego są katalizatory, od czego jest technologia wszelkich ulepszeń, które mają właśnie ograniczyć emisję szkodliwych substancji do atmosfery? Zaczęto jednak promować elektryki, jako pojazdy nowoczesne i ekologiczne i wtedy właśnie wkroczyli Chińczycy.
Chiny są potęgą gospodarczą, ponieważ stawiają na rozwój i nowe technologie. Dlatego europejskie marki samochodowe nie mają większych szans w tym starciu. Chiński rząd dotuje prace nad nowymi technologiami, tamtejsi inżynierowie mają więc idealne warunki do rozwoju. I w ten sposób w Europie (i nie tylko) zaczęły masowo pojawiać się marki takie jak BYD, SAIC, czy brzmiący europejsko (i z europejską historią) MG.
Import samochodów z Chin nie do zatrzymania?
Oczywiście Unia Europejska chce wspierać europejskie marki samochodowe (chociaż może wystarczyłoby im czasem nie przeszkadzać) i nałożyła dodatkowe cła na samochody z ChRL. Jednak to nie zatrzymało chińskiej ekspansji. O tym z jak dużą konkurencją mierzą się europejskie marki samochodowe, pokazuje fakt, że aż dwa chińskie koncerny motoryzacyjne znalazły się w TOP20 samochodów najczęściej kupowanych przez Polaków.
Na 11 miejscu uplasowało się Volvo (które od 2010 roku jest przecież chińskie) a na 20 MG (które również do 2006 roku było europejskie, jednak zostało wykupione przez koncern z Państwa Środka). Inne samochody sprowadzane z Chin, które są coraz popularniejsze na polskich drogach (chociaż przez obco brzmiące nazwy wciąż budzą kontrowersje) to chociażby wspomniane już BYD, SAIC, LEVC, Maxus, czy Omoda. I również można je zaobserwować na polskich (i europejskich) drogach. Z czasem więc przestaną budzić tak duże kontrowersje, bo zwyczajnie się do nich przyzwyczaimy.
Amerykanie wchodzą do gry
Chociaż Stany Zjednoczone od dawna podchodzą do chińskich samochodów jak pies do jeża, chyba USA zdało sobie sprawę, w jakim kryzysie może znaleźć się nie-chiński rynek motoryzacyjny. W związku z tym postanowiły wspierać własnych producentów (a mają ich trochę do wspierania, bowiem amerykańska motoryzacja to sporo historii i całkiem fajne rozwiązania).
Donald Trump (który jest niemniej kontrowersyjny niż chińska motoryzacja, jednak dla amerykańskiej gospodarki może zrobić całkiem sporo) zapowiedział, że od kwietnia mają wejść dodatkowe cła na samochody importowane do Standów Zjednoczonych. I tutaj zadrżał cały rynek motoryzacyjny. Jak poinformował Instytut Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar, na dodatkowych cłach ucierpieć może między innymi Volswagen (aż 80% pojazdów tej marki, dostępnych na amerykańskim rynku, produkowanych jest poza USA).
Amerykanie jednak (poza rodzimymi samochodami) wybierają nie tylko europejskie marki. Na dodatkowych cłach ucierpieć mogą również koncerny japońskie, czy koreańskie. Trump wyjaśniał, że ta decyzja ma przebudować globalne stosunki handlowe i zachęcić firmy do produkcji w USA (co wzmocni gospodarkę, dając m.in. nowe miejsca pracy tysiącom Amerykanów).
Co na to wszystko Europejskie marki samochodowe?
Europejskie marki samochodowe mogą po tym wszystkim znaleźć się w zapaści. Chociaż Europa częściej sprowadza auta z USA, niż je tam wysyła, to w praktyce rynek amerykański również jest dla naszych rodzimych marek samochodowych istotny (co ciekawe, niektóre modele europejskich samochodów można kupić znacznie taniej w USA niż na starym kontynencie. To akurat wynik dużej konkurencji na amerykańskim rynku oraz niższego podatku VAT w Ameryce).
Na dodatkowych cłach mogą ucierpieć przede wszystkim europejskie marki premium (które i tak są już w opałach, ponieważ w wyścigu technologicznym dotyczącym silników elektrycznych wcale tak dobrze sobie nie radzą). Przykładowo, amerykanie kochają Bentleye (należące obecnie do Volkswagen Group), Prosche (również obecnie podmarka Volkswagena), czy Audi (tutaj już nawet nie trzeba dopisywać, że marka również należy do VW).
Te marki jednak i tak od jakiegoś czasu były pod lupą USA, ponieważ początkiem 2024 roku w tych eksportowanych do USA wykryto nielegalne chińskie części (Amerykanie negują części do samochodów wytwarzane w chińskich fabrykach, w których stosowana jest przymusowa praca). W związku z tym zgodnie z danymi Financial Times, tysiące europejskich samochodów utknęło wówczas w strefach celnych.
Ta historia jednak pokazuje, że Ameryka jest istotnym kontrahentem, a europejskie marki samochodowe znajdują tam rynki zbytu. Wprowadzenie nowych ceł może pogorszyć sytuację Europejczyków w tym zakresie (na szczęście dla europejskiej gospodarki nie poprawi to pozycji chińczyków, ale z nimi zmagamy się na swoim własnym kontynencie). Być może Europa powinna więc wprowadzić rozwiązania, które sprawią, że rodzima motoryzacja przynajmniej u nas będzie mogła się prężnie rozwijać? Nałożenie dodatkowych ceł na chińskie samochody niestety problemu nie rozwiązuje, tutaj trzeba czegoś więcej.