Miejmy nadzieję, że ostatni spór polskich narodowców, wspieranych przez rząd, przeciwko Facebookowi, nie skończy się równie dramatycznymi decyzjami, jak w Turcji, gdzie zablokowano popularne media społecznościowe.
Do rządu powoli chyba dociera, że Facebook jest prywatną firmą i nawet najwyżej postawieni polscy politycy nie mogą tak naprawdę zbyt skutecznie wpływać na jego politykę. Choć przecież przez lata zarówno Platforma Obywatelska, jak i Prawo i Sprawiedliwość, promowały intensywnie swoje działania w mediach społecznościowych.
Ja wam powiem kto nie promował tam siebie zbyt intensywnie – Recep Tayyip Erdoğan, trochę prezydent, a trochę już dyktator Turcji, na którego zamach stanu – niewykluczone zresztą, że autorski – relacjonowaliśmy intensywnie na łamach Bezprawnika latem.
O nie, Pan Erdogan od dłuższego czasu nie jest przesadnym sympatykiem mediów społecznościowych, choć mogło się wydawać, że po zamachu stanu z lipca tego roku zmieni mu się jednak optyka. Wszak odcięty (lub też „odcięty”) od telewizji publicznej zdecydował się wygłosić apel do swoich obywateli właśnie za pośrednictwem internetu.
Dziś już prawdopodobnie nie byłoby to możliwe. Podczas, gdy tureckie władze kontynuują proces rujnowania demokratycznej opozycji i właśnie pojmały kolejnych jedenastu prokurdyjskich polityków, stosowne służby postanowiły zatroszczyć się o to, by w szczególności świat wewnętrzny kraju się o tym nie dowiedział.
Dlatego też od kilkunastu godzin blokowane są najpopularniejsze media społecznościowe: Facebook, YouTube, Twitter i WhatsApp. Obywatelom Turcji uniemożliwiono dostęp do nich korzystając z metody tak zwanego bandwith throttling. W miarę fachowo na pewno wyjaśni wam tę metodę Wikipedia, natomiast jej bezpośrednim skutkiem jest fakt, iż popularne witryny stały się dla Turków nieosiągalne. Na pewno nie na taką skalę i z pewnością nie w oparciu o równie niecne intencje, ale przed laty podobne praktyki stosowała Telekomunikacja Polska/Orange i wielu użytkowników wskazywało, że serwis YouTube chodzi na ich Neostradzie o wiele wolniej, niż reszta internetu.
To co jeszcze łączy Turcję z namiastką demokracji, to przynajmniej próba wytłumaczenia zaistniałej niedyspozycji popularnych usług problemami technicznymi. Niewątpliwie jednak sama sytuacja w Turcji, jako naszego bliskiego sojusznika, jest niepokojąca. Przeraża też łatwość z jaką politycy są w stanie odciąć nas od sieci, którą uznajemy dziś za jeden z fundamentów demokracji i wolności.