Kolejny tydzień, kolejna afera. Tym razem chodzi o podejrzenie zorganizowania przez urzędników MSZ kanału przerzutowego migrantów na zachód. Może chodzić nawet o 350 tysięcy osób. Podczas gdy skandal zatacza coraz szersze kręgi, rząd w panice próbuje gasić pożar. Zerwanie umów z przedsiębiorstwami outsourcingowymi to ryzykowny pomysł. Firmy wizowe są potrzebne, by gospodarce zapewnić pracowników. Czy to zło konieczne?
Takiej afery chyba jeszcze nie mieliśmy w Polsce pod rządami Zjednoczonej Prawicy
Tydzień bez nowej afery to w dzisiejszej Polsce bardziej wyjątek niż reguła. Tym razem jednak mamy wyjątkową perełkę. Okazało się bowiem, że w MSZ działał kanał przerzutowy migrantów z państw Azji i Afryki na zachód, w tym także do Stanów Zjednoczonych. Nie byle jaki, bo doniesienia medialne sugerują nawet 350 tysięcy polskich wiz wydanych potencjalnie z naruszeniem prawa. Zgadza się: mówimy o ministerstwie tego samego rządu, który oczekuje od Polaków poparcia ich rzekomo restrykcyjnej migracyjnej polityki w aż dwóch z czterech pytań referendalnych.
Sprawa jest na tyle poważna, że do resortu wkroczyło Centralne Biuro Antykorupcyjne. To raczej rzadkość w czasach, gdy służby roztaczają parasol ochronny nad partią rządzącą. W areszcie ma siedzieć siedem osób. CBA zapewnia jednak, że nie ma wśród nich żadnych urzędników państwowych. W międzyczasie wiązany ze sprawą wiceminister Piotr Wawrzyk trafił do szpitala w stanie ciężkim, zagrażającym życiu. Według ustaleń RMF FM miał on próbować popełnić samobójstwo.
Siłą rzeczy afera wizowa może stanowić poważny problem dla partii rządzącej, dokładnie na miesiąc przed wyborami. Może i opozycja przespała temat, ale na nieszczęście PiS sprawą interesują się media. Nic więc dziwnego, że rządzący zdecydowali się na reakcję. Ta może się okazać nieco paniczna. Na szczególną uwagę zwraca wydany w piątek komunikat MSZ w sprawie podjętych przez nią działań.
W związku z trwającymi ustaleniami w sprawie nieprawidłowości w procesie wydawania wiz Minister Spraw Zagranicznych zdecydował co następuje:
1. zwolnić ze stanowiska i rozwiązać umowę o pracę z dyrektorem Biura Prawnego i Zarządzania Zgodnością MSZ Jakubem Osajdą;
2. przeprowadzić nadzwyczajną kontrolę i audyt w Departamencie Konsularnym Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz wszystkich placówkach konsularnych RP;
3. wypowiedzieć umowy wszystkim firmom outsourcingowym, którym od 2011 r. powierzone zostały zadania związane z przyjmowaniem wniosków wizowych w wyniku zamknięcia 31 placówek decyzją ówczesnego szefa resortu Radosława Sikorskiego.
Trzeba przyznać, że obecna afera wizowa wiele tłumaczy w kwestii polityki migracyjnej rządu
Nas interesuje trzecia część. Firmy wizowe są tym elementem, który zajmował się załatwianiem polskich wiz w ekspresowym tempie. Doniesienia Radia ZET sugerują wręcz, że przed niektórymi polskimi ambasadami stały stoiska z już podstępowanymi dokumentami. Polska wiza miała kosztować od 4 do 5 tysięcy dolarów.
Gazeta Wyborcza wskazuje z kolei, że to ci międzynarodowi pośrednicy mieli stać za projektem felernego rozporządzenia, które miało pozwolić obywatelom 21 krajów na składanie wniosków o wydanie wiz bezpośrednio do ministerstwa, „jeśli w danym kraju działają usługodawcy zewnętrzni”. Próba jego uchwalenia zakończyła się skandalem w momencie, gdy dygnitarze Prawa i Sprawiedliwości połapali się, że przeczy ono narracji polskiego rządu. W końcu pozuje on na siłę, która bohatersko broni kraju przed masowym napływem imigrantów. Za projektem miał stać właśnie wiceminister Piotr Wawrzyk.
Z punktu widzenia klienta firmy wizowe służą pomocą w wypełnianiu wszystkich biurokratycznych wymogów koniecznych do uzyskania wizy. Państwu również ich działalność w teorii się opłaca. W końcu realizują te zadania, które w przeciwnym wypadku musiałyby wypełniać polskie placówki dyplomatyczne. Załatwianie wiz w zamian za łapówki nie mieści się jednak w granicach dobrej współpracy pomiędzy urzędnikami a przedsiębiorstwami. Dlatego decyzja o rozwiązaniu umów w zasadzie nie powinna dziwić.
Firmy wizowe mogą być potrzebne, ale czy to oznacza, że mamy tolerować przyssanie przestępców do polskiej dyplomacji?
Z drugiej jednak strony, nic tak dużo nie mówi o niecnych intencjach naszych rządzących, jak próba zamieszania w sprawę Radosława Sikorskiego, ministra spraw zagranicznych w czasach rządów PO-PSL. Zrzucanie winy na dzisiejszą opozycję za własne szachrajstwa to właściwie stary sprawdzony numer rządów Zjednoczonej Prawicy. Nie sposób jednak nie zauważyć, że PiS rządzi już 8 lat. Afera wizowa zaś doskonale tłumaczy dysonans pomiędzy antymigracyjną polityką rządu a bezprecedensową ilością wydawanych pozwoleń na pracę dla osób z zagranicy.
Warto także wspomnieć, że firmy wizowe były na swój sposób potrzebne polskiej gospodarce. Ta potrzebuje pracowników z zagranicy. Rozwiązanie umów z pośrednikami oznacza ryzyko, że dostanie polskiej wizy będzie graniczyło z cudem. Już teraz nasze placówki konsularne są dość niewydolne, także przy załatwianiu spraw obywateli polskich przebywających w innych państwach. Nie będzie wiz pracowniczych wydawanych w rozsądnym tempie, to nie będzie pracowników. Trudno się bowiem spodziewać, że nasze konsulaty i ambasady nagle zaczną pracować w szalonym wręcz tempie.
Czy to oznacza, że powinniśmy tolerować firmy wizowe umoczone po uszy w kryminalną działalność? W żadnym wypadku. Zwłaszcza że państwa docelowe tego kanału przerzutowego najwyraźniej odnotowały całą sprawę. Afera wizowa przebiła się do największych światowych mediów. Jeżeli potwierdzą się doniesienia o setkach tysięcy migrantów, to wiarygodność Polski może ucierpieć dużo bardziej, niż cierpiała przez ostatnie lata. Podrzucanie imigrantów innym państwom na ogromną skalę to w końcu coś, o co my sami słusznie oskarżamy Białoruś i Rosję.
Dlatego drastyczne posunięcia mogą być jakąś próbą wybrnięcia z tej sytuacji. Byłyby one zapewne dużo skuteczniejsze, gdyby nie podkładanie własnej narracji wstawką o Sikorskim. Wydaje się jednak, że w tych okolicznościach firmy wizowe rzeczywiście należy odspawać od polskiej dyplomacji.