Awantura o flipperów. Dla jednych to zło w czystej postaci, dla drugich zaradni biznesmeni

Nieruchomości Społeczeństwo Dołącz do dyskusji
Awantura o flipperów. Dla jednych to zło w czystej postaci, dla drugich zaradni biznesmeni

W dużych miastach, w których każdy centymetr kwadratowy jest na wagę złota, narodziła się nowa forma miejskiego „sportu” – flipping. Czym jest ten fenomen, który wzbudza aż tyle emocji? To nic innego jak polowanie na mieszkania oferowane w okazyjnej cenie, tylko po to, aby po ich odnowieniu sprzedać je z pokaźnym zyskiem. Dla jednych flipperzy to czyste zło, dla innych biznesmeni korzystający z okazji.

Ten pomysł na biznes został głównym bohaterem dyskusji o kondycji polskiego rynku nieruchomości, rozpalającym spory między zwolennikami różnych ideologii. Lewica widzi we flippingu swoistego potwora rynkowego i apeluje o jego okiełznanie, podczas gdy liberałowie bronią tego zjawiska jako wyrazu wolnorynkowej przedsiębiorczości.

Flipperzy na rynku – kuszące zyski vs. wysokie stawki

Mieszkańcy aglomeracji poszukujący swojego M muszą zmierzyć się z rzeczywistością pełną flipperów. Działają oni według prostej zasady: kup tanio, odśwież i drogo sprzedaj. Ich działalność napędza spiralę zysków i podnosi ceny mieszkań do poziomów, które dla przeciętnego Kowalskiego są nieosiągalne.

Komentatorzy rynku nieruchomości wskazują, że flipping może generować zyski rzędu nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych za pojedynczą transakcję. Dla biznesmenów to kusząca perspektywa. Dla zwykłych zjadaczy chleba ponury scenariusz. Z uwagi na to, że mieszkanie to jeden z podstawowych „produktów” potrzebnych człowiekowi, to właśnie flipping znalazł się w centrum debaty o moralności przedsiębiorców i wpływie ich działań na dostępność mieszkań.

Spór o przyszłość mieszkaniówki

Dyskusja wokół flippingu nie ogranicza się do rynkowych spekulacji, lecz chętnie przenika na scenę polityczną. Tu każda ze stron próbuje obronić swoje racje. Po jednej stronie mamy Lewicę domagającą się regulacji, które ukrócą łatwe zyski z flippingu i zwiększą dostępność mieszkań dla statystycznych Polaków, z drugiej zaś liberałów, dla których każda forma interwencji w wolny rynek przypomina kajdany na rękach przedsiębiorców. Tę debatę dodatkowo podsycają zbliżające się wybory samorządowe i prezydenckie.

W krzyżowym ogniu opinii

Nie tylko politycy mają swoje – odmienne w zależności od obozu politycznego – zdanie na temat flippingu. Ekspertów ds. nieruchomości i gospodarki również podzieliły różne spojrzenia na to zjawisko. Jedni uważają, że flipping pozytywnie wpływa na rynek, ponieważ pobudza popyt na usługi remontowe i materiały budowlane, inni natomiast widzą w nim przyczynę zubożenia oferty mieszkań dostępnych dla przeciętnie zarabiających obywateli. I uważają, że ta gałąź biznesu powinna być ściśle regulowana, ponieważ w grę wchodzi tu coś tak fundamentalnego jak dostęp do mieszkania.

Dyskusja o flippingu to obraz szerszej debaty dotyczącej kierunku, w jakim powinien iść rynek mieszkaniowy w Polsce. Czy powinniśmy dążyć do maksymalizacji zysków z inwestycji w nieruchomości, czy raczej zrobić krok wstecz i zastanowić się, jak te działania wpływają na dostępność mieszkań dla przeciętnego Kowalskiego?

Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta i wymaga od wszystkich uczestników rynku – od inwestorów po polityków i ekspertów – głębokiego zastanowienia oraz wspólnego poszukiwania rozwiązań, które będą służyć zarówno rozwojowi rynku nieruchomości, jak i zaspokojeniu potrzeb mieszkaniowych społeczeństwa.