Poseł Janusz Kowalski opublikował na swoim Twitterze pewną opatrzoną logiem Solidarnej Polski grafikę. Chodzi o zestawienie transferów z budżetu UE do Polski z dywidendami i innymi przychodami płynącymi w drugim kierunku. Czyżby kolejna próba obrzydzania Polakom Unii Europejskiej? Na pewno niezrozumienie tego jak działa wolny rynek.
Eurosceptycy i inni „polexiterzy” w ostatnich miesiącach wypełzli spod swoich kamieni i wrócili do debaty publicznej
Trudno znaleźć bardziej podręcznikowy przykład bycia w błędzie niż eurosceptycy sprzed referendum akcesyjnego. Niecałe dwadzieścia lat temu roztaczano przed nami iści złowrogie wizje. Że Niemcy wykupią ziemię polskich rolników, że Polska stanie się w praktyce kolonią bogatego zachodu. Nasz kraj miał do reszty utracić suwerenność a najważniejsze decyzje miały być podejmowane w Brukseli.
Do Unii Europejskiej przystąpiliśmy w 2004 r. Od tego czasu do Polski popłynęły gigantyczne transfery pieniężne, które umożliwiły bezprecedensowy rozwój naszej gospodarki. Rolnictwo kwitnie. Niemcy jakoś nie garną się do masowego wykupywania polskiej ziemi. Dobrodziejstwa wspólnego rynku i Strefy Schengen pozwoliły Polakom zakosztować zachodniego stylu życia.
Jeśli zaś chodzi o ograniczenie suwerenności przez Unię Europejską – Jarosław Kaczyński z kolegami systematycznie zawłaszcza państwo z lekceważeniem obowiązującego w naszym kraju prawa a Bruksela od lat nie jest w stanie nic z tym faktem zrobić. Czy można znaleźć lepszy dowód, że suwerenność Polski nie jest w żaden sposób zagrożona?
Tak zwani eurosceptycy byli wówczas w błędzie. Niektórzy z nich, jak na przykład Roman Giertych, potrafili przyznać się do błędu. Inni jednak wcale nie zniknęli. Po prostu przez długi czas publiczne głoszenie głupot skutkowało przypięciem takiemu osobnikowi zasłużonej łatki głupca. Czasy się jednak zmieniły a eurosceptycy wypełzli spod swoich kamieni domagając się między innymi „prawa do dyskusji o Polexicie„. Skoro antyszczepionkowcy mogą, to czemu nie oni?
Poseł Janusz Kowalski próbuje nas najwyraźniej przekonać, że to Unia bardziej zyskuje na członkostwie Polski w jej strukturach
Dyskusje z „obrońcami polskiej suwerenności” o Unii Europejskiej przypominają w zasadzie przysłowiową partie szachów z gołębiem. Przekonuje się o tym co rusz premier Mateusz „Miękiszon” Morawiecki. Tym niemniej wygląda na to, że dopóki głównym rozgrywającym w polskiej polityce jest Zbigniew Ziobro, póty będziemy na nie skazani.
Wspominam o tym wszystkim dlatego, że jeden z bardziej charakterystycznych posłów Solidarnej Polski i wiceminister aktywów państwowych, Janusz Kowalski, postanowił włączyć się do dyskusji. Opublikował na swoim koncie na Twitterze bardzo interesującą grafikę.
14-letni bilans transferowania środków z UE do Polski vs. transfery z Polski do państw członkowskich. pic.twitter.com/TmYJDbqXSl
— Janusz Kowalski (@JKowalski_posel) November 26, 2020
Co możemy z niej wyczytać? Na pierwszy rzut oka wychodzi na to, że transfery z Unii Europejskiej są malutkie w porównaniu do strumienia pieniędzy wyprowadzanych z Polski przez firmy z państw UE. Jest też porównanie tych kwot do PKB naszego kraju. „Unia zła”, czyż nie…?
Interesujące jednak nie są dane jakie prezentuje nam Janusz Kowalski lecz to co się za nimi kryje. Trzeba przyznać, że mamy do czynienia albo ze zwyczajną manipulacją, albo nadzwyczajną ignorancją.
Dyskusja z politykami Solidarnej Polski o członkostwie w UE to odkłamywanie mitów, bzdur i manipulacji
Skąd się wzięło to 440,5 miliarda złotych z budżetu UE? To Transfery trafiające do Polski pomniejszone o polską składkę członkowską, w latach 2005-2018. Tak się składa, że to dane pochodzące z bilansu opublikowanego w 2018 r. przez Ministerstwo Finansów. Wówczas diagnoza była jednoznaczna. Polska wpłaciła 49,3 miliarda euro składek, otrzymała 150,2 miliarda euro. Zysk to przeszło 100 miliardów.
Problem w tym, że prezentując dane w ten sposób Janusz Kowalski uzyskałby efekt przeciwny do zamierzonego. Dlatego po przeciwnej stronie mamy „dywidendy i inne przychody” z Polski do państw UE. To 758 miliardów złotych to nic innego jak zysk osiągany przez zagranicznych akcjonariuszy i właścicieli przedsiębiorstw działających w Polsce. Ale przecież cudzoziemcy wyciągają pieniądze z Polski! To chyba źle, prawda? Nieprawda.
Dywidendy takie to nic innego jak widoczny skutek inwestycji zagranicznej. Te z kolei stanowią jeden z filarów błyskawicznego wzrostu gospodarczego Polski. Żeby czerpać zyski z interesów w naszym kraju cudzoziemcy najpierw musieli wyłożyć kapitał. Razem z nim często kontakty biznesowe, specjalistyczną wiedzę i technologię, kulturę korporacyjną oraz inne rzeczy których nasza gospodarka potrzebuje. Równocześnie te działające w Polsce przedsiębiorstwa dają pracę Polakom.
To nie tak, że gdyby nie zagraniczny kapitał to rodzime polskie firmy rozwijałyby się lepiej. Bez wspomnianego wyżej impulsu do rozwoju PKB naszego kraju byłoby po prostu o wiele niższe. Czego politycy Solidarnej Polski, a wraz z nią reszta „godnościowej” prawicy, nie są w stanie zrozumieć to fakt, że gospodarka nie jest grą o sumie zerowej. To że zagraniczne firmy zyskują na prowadzeniu interesów w Polsce to dobra wiadomość także dla Polski.
Janusz Kowalski próbując podkopać wiarygodność UE w Polsce działa wbrew interesowi narodowemu naszego kraju
Nie jest też prawdą, że zagraniczny kapitał może czerpać zyski z inwestycji w Polsce bo w okresie transformacji ówczesne władze wciskały mu polski majątek narodowy niemalże za darmo. Prywatyzacja to raptem 16 proc. bezpośrednich inwestycji zagranicznych w latach ’90. Jest to jeden z najniższych wskaźników w państwach postkomunistycznych. Masowego wykupywania polskiej gospodarki po przystąpieniu do Unii Europejskiej również nie stwierdzono.
Warto wspomnieć także, że Janusz Kowalski pominął jedną istotną kwestię. Transfery pieniężne tego typu w drugą stronę – w końcu niektóre polskie firmy również inwestują za granicą i również na tym zarabiają. Zgodnie z danymi publikowanymi przez NBP, w samym tylko 2018 r. należności z tytułu polskich inwestycji bezpośrednich za granicą wyniosły 92,5 miliardów złotych. Przypomnijmy: zestawienie posła Solidarnej Polski obejmuje lata 2005-2018.
Podkopywanie wiarygodności Unii Europejskiej w Polsce za pomocą fake-newsów i manipulacji jest równocześnie podkopywaniem bezpieczeństwa naszego kraju. To ni mniej ni więcej jak zdrada interesu narodowego. Nie ma bowiem alternatywy w Europie dla Unii, a już na pewno nie ma jej Polska. Bez członkostwa we wspólnocie pozostają nam dwa wyjścia: strefa wpływów Rosji albo kompletna izolacja w cieniu Moskwy.
Być może właśnie o to politykom Solidarnej Polski i prawicowym „polexiterom” chodzi? W końcu tylko w ten sposób mogliby spełniać swoje marzenia o autorytarnym arcykatolickim kraju w rodzaju Hiszpanii Francisco Franco. I o to tu tak naprawdę chodzi, nie o rzeczywisty bilans zysków i strat Polski z członkostwa w Unii Europejskiej. Ten jest jednoznaczny.