Wygląda na to, że kończą się czasy „młodych małżeństw szukających mieszkania w twojej okolicy”. Trudno sobie wyobrazić, żeby byli w stanie konkurować z „profesjonalnymi pośrednikami z 10-letnim doświadczeniem na rynku”. O ile oczywiście to zupełnie różne podmioty. Znając ulotki flipperów, można mieć co do tego wątpliwości. Wygląda to raczej na dostosowanie taktyki do realiów rynku.
Flipper ostrzega przed „rodziną z dzieckiem”. Ciekawe ile razy sam wrzucał takie ulotki do skrzynek na listy?
Czy zdarzyło się wam znaleźć w skrzynce na listy zapisaną odręcznym pismem karteczkę o młodym małżeństwie, które akurat szuka lokalu na sprzedaż w waszej okolicy? Dołączony numer telefonu zupełnym przypadkiem należał do zarejestrowanej na Cyprze firmy zajmującej się obrotem nieruchomościami? Tego typu ulotki flipperów stały się praktyką na tyle powszechną, że aż stały się ogólnonarodowym przedmiotem kpin. Nie ma się jednak co martwić, bo to nie my jesteśmy celem przedsiębiorczych handlarzy.
„Młode małżeństwo” na dorobku nie jest raczej w stanie przekonać do sprzedaży typowego Polaka w wieku produkcyjnym, który akurat posiada jakieś mieszkanie. Co innego w przypadku osób starszych, które nierzadko są bardziej podatne na manipulację. Przy czym często rzeczywiście dysponują takimi lokalami, które pozyskali w tzw. lepszych czasach. To znaczy: zanim jeszcze setki tysięcy rodaków postanowiło kupić sobie drugie mieszkanie w imię upragnionego pasywnego dochodu, albo tak po prostu jako lokatę kapitału.
Co więcej, mieszkaniom osób starszych często przydałoby się jakieś odświeżenie. Tym samym mamy idealny materiał do pracy dla flippera. Taka forma brania na litość służy temu, by zbić cenę zakupu jak najniżej. Dzięki temu przedsiębiorca maksymalizuje swój zysk po sprzedaży. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie te wścibskie dzieciaki. Nie dość, że zwietrzyły podstęp, to jeszcze zaczęły uświadamiać swoich rodziców i dziadków. Teraz chyba każdy w Polsce wie, że sympatyczny Janek i Małgosia są jedynie maskami, za którymi kryje się bezduszny kapitalista.
Oznacza to jedno: zmianę taktyki. Nie oznacza to jednak, że stare ulotki flipperów stały się zupełnie bezużyteczne. Co to, to nie. Kandydat na radnego w warszawskiej dzielnicy Rembertów Marcin Chlewicki zwrócił uwagę na bardzo sprytny pomysł pewnego flippera. Postawił na brutalną wręcz szczerość i sam dołączył do grona ostrzegających przed „oszustami”. Czy to daje rękojmię moralności? W żadnym wypadku.
https://twitter.com/ChlewickiMarcin/status/1767298723959492932
Nie dajcie się nabrać na nowe ulotki flipperów, wciąż mamy do czynienia z manipulantami-anonimami
Tak, dobrze przeczytaliście, nie musicie przecierać oczu. Ulotki flipperów zaczęły zawierać prawdziwe informacje. W tym przypadku przedsiębiorca postawił na hasła takie, jak „zaufaj profesjonalistom”, „sprzedaj z pośrednikiem – 10 lat na rynku”. Trzeba także oddać mu sprawiedliwość. Przestrzeganie przed kolegami po fachu rzeczywiście stanowi nowatorskie podejście. Jak najbardziej można się zgodzić ze stwierdzeniem: „Nie daj się nabrać rodzinom z dzieckiem lub młodej parze”. Tylko czy aby na pewno sprzedamy „drożej i bezpieczniej z twoim doradcą nieruchomości”?
Cały problem polega na tym, że nasz profesjonalny doradca i młoda para z dzieckiem mogą w gruncie rzeczy być dokładnie tą samą osobą. Ulotki flipperów z klasyczną ściemą nie przyniosły rezultatu? Rozsądek podpowiada, by zmienić podejście do tematu. Stosując nowy wzór ulotek, można tak naprawdę powtórzyć łowy na obszarach, w których już się działało. Pod warunkiem oczywiście, że flipper wykazał się minimum troski o szczegóły i zmienił numer telefonu. Na dobrą sprawę nie jest to nawet warunek konieczny.
Zakładając jednak, że mamy do czynienia z zupełnie innymi podmiotami, wciąż pozostaje nam do rozstrzygnięcia kwestia zaufania. Prawdę mówiąc, w relacjach ze zwykłymi osobami fizycznymi cold mailing, w tym przypadku papierowy, nie stanowi domyślnego sposobu zapraszania do transakcji. Dzieje się tak nie bez powodu. Wysyłanie oferty osobie, która nie wykazała wcześniej najmniejszego zainteresowania sprzedażą mieszkania, wygląda na akt desperacji, albo jakąś formę podstępu.
Bardzo łatwo założyć, że przedsiębiorcy wrzucającemu nam takie ulotki do skrzynki raczej nie leży na sercu nasz interes. Nie ma przy tym większego znaczenia, czy mówimy o „parze z dzieckiem”, czy „zawodowym pośredniku”. Nie sposób przecież nie zauważyć, że na ulotkach ujawnionych przez Marcina Chlewickiego cały czas nie ma ani nazw firmy, ani dokładnych personaliów naszego „profesjonalisty”. Śmiem wątpić w to, że mamy do czynienia z jakimś liderem rynku pośrednictwa nieruchomościami. Nie ma się co oszukiwać: miejsce takich ulotek również jest w śmietniku.