Roboty może i są zagrożeniem dla wielu miejsc pracy, ale to raczej odległa przyszłość. Najlepszym dowodem na to jest opisanie przez dziennikarskiego bota sesji giełdowej, która nigdy się nie odbyła. Czy Giełda Papierów Wartościowych i boty to dobre połączenie?
2 stycznia 2018 roku, tj. posylwestrowy wtorek, na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych był dniem wolnym od pracy. Tego nie nie odbyła się żadna sesja na tym parkiecie. Nie przeszkodziło to jednak niektórym serwisom w opublikowaniu artykułów mówiących o… spadkach głównych indeksów tego dnia.
Jak na dzień bez sesji na @GPW_WSExchange to całkiem duże spadki, oby jak najmniej takich dni bez sesji pic.twitter.com/B9M3z7aRU6
— Bartek Goduslawski (@BGoduslawski) January 2, 2018
Giełda Papierów Wartościowych i sesja, której nie było, oczami botów
Przyczyna tego zamieszania okazała się dosyć prozaiczna. Nie jest nim ani chochlik drukarski, ani skacowana wyobraźnia dziennikarza ekonomicznego, lecz boty. Boty, czyli programy komputerowe, potrafiące automatycznie tworzyć prostsze teksty na podstawie danych wejściowych (takich jak właśnie informacje o kursach akcji). Tutaj wadliwie zadziałał bot należący do agencji ISB News:
Stworzona w ten sposób depesza automatycznie trafiła na strony poważanych portali, np. Money.pl. Po zauważeniu błędu (przez żywych ludzi) artykuły wycofano, aby nie wprowadzać niezorientowanych czytelników w błąd. Co ciekawe, dane o sesji, której nie było, posłużyły jednak również do napisania artykułów przez dziennikarzy-ludzi, na co zwrócił uwagę redaktor naczelny portalu Strefainwestorow.pl Paweł Biedrzycki:
Piękne! Mógłbym 10 godzin tłumaczyć dlaczego inwestorzy już nie chcą czytać i słuchać specjalistów od inwestowania z instytucji finansowych i bym tego lepiej nie zrobił. pic.twitter.com/1fl8kze16e
— Paweł Biedrzycki (@PawelBiedrzycki) January 2, 2018
Trudno sobie oczywiście wyobrazić lepszy przykład samozaorania niż specjalista od inwestowania opisujący wydarzenia na parkiecie, które nie miały miejsca (artykuł ten został zaktualizowany poprzez usunięcie błędnych informacji), to jednak ciekawsze jest pytanie, czy za takie błędy ktoś może ponieść odpowiedzialność – inną, oczywiście, niż wizerunkowa? Zwłaszcza, że takie błędy pojawiają się nie pierwszy raz.
Kilka miesięcy temu kurs Apple wystrzelił w górę po tym, jak miało ono zostać przejęte przez… Google. Szybko się okazało, że to omyłka spowodowana nerwową reakcję ze strony botów odpowiedzialnych za zakupy akcji.
Cóż, z odpowiedzialnością nie będzie jednak tak łatwo. Błąd nastąpił (ponad wszelką wątpliwość) na podstawie błędu technicznego, omyłki programu komputerowego. Choć być może za jakiś czas to się zmieni, bo prawo będzie musiało się dopasować do realiów społecznych i technicznych. A już obecnie istotna część np. dyskusji na Twitterze angażuje specjalistyczne boty. Automatyzowanie prostszych czynności na większą skalę może zatem wymusić nowe rodzaje odpowiedzialności za błędy wynikające z działania oprogramowania. Kto np. będzie odpowiadał za wadliwą poradę prawną udzieloną przez bota-prawnika?
Póki co, wciąż jednak jesteśmy na etapie, w którym narzędzie informatyczne mogą jedynie wspierać całkiem realnego, człowieczego specjalistą, co podkreślają np. twórcy prawniczego bota-superkomputera ROSS, o którym pisałem blisko dwa lata temu:
Czy prawnicy powinni czuć się zagrożeni? Twórcy ROSS twierdzą, że ma on raczej wspierać prawników, niż ich zastępować. W wypowiedzi dla The Atlantic John Gordon z IBM opisuje to w ten sposób: „System ma pomóc przebrnąć przez wszystkie istniejące dane i wybrać te istotne w celu podjęcia dobrej decyzji”.
Pytanie tylko, czy za jakiś czas nie będziemy raczej potrzebowali botów do oceny innych botów. Tylko kto będzie wtedy oceniał boty oceniające inne boty? Ot, uroki nowoczesności.