Chodzi o automatyczny import informacji o rzeczach znalezionych z Biuletynów Informacji Publicznej starostw powiatowych do centralnego rządowego portalu danych dane.gov.pl. To brzmi może technicznie, ale w praktyce to bardzo ważna zmiana, która rozwiązuje kilka starych, absurdalnych problemów naraz.
Co to w ogóle są „rzeczy znalezione”?
Zgodnie z polskim prawem, jeśli ktoś zgubi np. telefon, dokumenty, portfel czy rower, a ktoś inny je znajdzie, to taka rzecz powinna trafić do starostwa powiatowego. Starosta prowadzi tzw. rejestr rzeczy znalezionych. W teorii można tam sprawdzić, czy nasza zguba się odnalazła.
W praktyce wygląda to jak zwykle: każde starostwo publikuje informacje osobno, zwykle w PDF-ach, czasem w Wordzie, czasem w formie skanu, a czasem wcale. Nie ma wspólnej bazy, nie da się tego przeszukać ani filtrować. Kto zgubił portfel w Krakowie, a mieszka w Katowicach, nie ma pojęcia, gdzie szukać.
Co się teraz zmieni?
Gramatyka napisał, że za zgodą Ministerstwa Sprawiedliwości i Ministerstwa Cyfryzacji ruszają prace nad automatycznym importem tych danych z lokalnych BIP-ów do centralnego systemu portalu dane.gov.pl.
To oznacza, że wszystkie ogłoszenia o znalezionych przedmiotach będą zebrane w jednym miejscu, aktualizowane automatycznie i dostępne dla każdego. Bez konieczności przeklikiwania się przez 300 stron powiatowych.
To nie tylko wygoda. To także sposób na przywrócenie sensu temu, co ustawodawca wymyślił lata temu. Bo dotychczas prawo niby działało, ale tylko w teorii. Teraz faktycznie będzie można sprawdzić, co się znalazło i gdzie.
Dlaczego to dobre?
Otwieranie danych pozwala obywatelom, dziennikarzom, firmom czy organizacjom korzystać z informacji, które i tak wytwarza państwo, tylko do tej pory trzymało je rozproszone i bezużyteczne.
Dzięki centralizacji takich danych:
- obywatel szybciej odnajdzie zgubę,
- dziennikarze i watchdogi mogą analizować, jak system rzeczy znalezionych działa (albo nie działa),
programiści mogą tworzyć aplikacje, które automatycznie wyszukują np. znalezione dokumenty czy telefony w danym regionie,
- a urzędnicy mają mniej roboty, bo proces raportowania staje się zautomatyzowany.
Czytaj też: E-państwo to porażka. Skoro banki mogły, to może czas na technologiczne partnerstwo Polski ze startupami?
Cały pomysł wziął się z inicjatywy społecznej z inspiracji Sebastiana Ćwika i zespołu, który wcześniej pomógł otworzyć dane o cenach ofertowych mieszkań. To tam pojawili się Kamil Wnuk i Karolina Pełczyńska, co zresztą przyznaje sam Gramatyka, którzy udowodnili, że da się połączyć dane z rynku nieruchomości w użyteczny sposób.
Gramatyka wspomina, że poprawki są już w przygotowaniu w Ministerstwie Cyfryzacji, a nad wydajnością systemu pracuje Centralny Ośrodek Informatyki.