Gural aresztowany – znany z chamstwa, wulgarności i agresji youtuber trafił za kratki. Czy to znak, że wreszcie organy ścigania na poważnie zajmą się przestępstwami w sieci, zamiast polować na ludzi pobierających „Drogówkę” z torrentów?
Nie wiecie, kto to Gural? Wyobraźcie sobie telewizyjnego prezentera, tyle, że zamiast w studiu, posadźcie go na obrotowym krześle. Zamiast dojrzałej gwiazdy telewizji w to miejsce posadźcie nastoletniego gówniarza z wysokim głosikiem. I teraz wyobraźcie sobie, że zamiast krytykować totalną opozycję w stylu Krzysztofa Ziemca albo Danuty Holeckiej, nasz antybohater zajmuje się np. wyzywaniem innych internautów. Dlaczego to robi? Ano, dla sławy. Nie tej, o której Horacy napisał „exegi monumentum aere perennius” (zbudowałem pomnik trwalszy niż ze spiżu). Fejm na jutubie to jednak nieco inny kaliber tej sławy, choć – stosownie do rozwoju technologii – budowany dużo szybciej. I dużo bardziej ulotny.
Gural aresztowany – bo nawet w internecie są granice, których przekraczać nie wolno
Co spowodowało, że Gural trafił na kratki?
Poznańscy policjanci zatrzymali „Gurala” – kontrowersyjnego youtubera. Bedzie miał przedstawione różne zarzuty min. namawiania nieletnich dziewczynek do rozbierania się przed kamerą internetową. Odpowie za to przed sądem.
— Andrzej Borowiak (@BorowiakPolicja) March 30, 2018
Do niedawna Gural miał się świetnie, a jego patologiczną działalność podziwiały dziesiątki tysięcy użytkowników YouTuba. Dopóki jednak to były tylko wulgarne rechoty z Bogu ducha winnego internautów, którzy mieli nieszczęście trafić na Gurala i być przez niego obrażanym – nikomu to nie przeszkadzało. Nie przeszkadzało to Google (właścicielowi serwisu YouTube), nie przeszkadzało organom ścigania – które mają ważniejsze rzeczy do roboty, np. ochronę prywatnych imprez takich jak smoleńskie miesięcznice. Trzeba było poczekać, aż sam przekroczy granice, których nawet w internecie przekraczać nie wolno. Nakłanianie dziewczynek do rozebrania się przed kamerą i utrwalanie powstałych w ten sposób materiałów to jaskrawe złamanie prawa, choćby art. 200a §2 kodeksu karnego.
Kto za pośrednictwem systemu teleinformatycznego lub sieci telekomunikacyjnej małoletniemu poniżej lat 15 składa propozycję obcowania płciowego, poddania się lub wykonania innej czynności seksualnej lub udziału w produkowaniu lub utrwalaniu treści pornograficznych, i zmierza do jej realizacji, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
Pranki na YouTubie, jeśli są przestępstwem, są karane tak samo jak przestępstwa popełnione w realu. Dobrze, że choć w tym wypadku się o tym przekonamy. Może kazus Gurala kogoś powstrzyma przed podobnymi zachowaniami.
Gural aresztowany – ale co dalej? Czy YouTube może być wolny od patologii?
Jednak, gdyby nie czyny ocierające się o pedofilię, Gural pewnie dalej przyciągałby fanów swojej specyficznej twórczości. Pytanie, na ile swoje palce w popularyzacji takiej patologii maczał sam YouTube, a raczej: algorytmy proponujące jego treści innym użytkownikom. O ile bez cienia wątpliwości można powiedzieć, że bezsensowne byłoby banowanie każdego filmu zawierającego słowa uważane powszechnie za obraźliwe (bo wiecie – wolność słowa), o tyle nie jest tajemnicą, że kontrowersyjne rzeczy po prostu klikają się lepiej. Wiedzą o tym nawet tradycyjne media. Weźmy np. taką cudowną sondę przygotowaną przez autorów jednego z programów telewizji publicznej, z obowiązkową patriotyczną flagą w nazwie profilu:
https://twitter.com/Minela_20/status/979427323933089794
Skoro media publiczne pozwalają sobie na używanie określeń, które jeszcze niedawno omijały debatę publiczną, to czemu inni mieliby tego nie robić? Skoro język debaty publicznej już dawno wylądował w rynsztoku, to nie należy się dziwić, że i w internecie jest mniej spokojnie. A chamy pokroju Gurala (bo to nie jedyny jutuber tego gatunku) mają odpowiednio liczbą oddanych fanów.
Wystarczyłoby, aby YouTube tak zmodyfikował swoje algorytmy tak, aby podobne filmy nie pojawiały się w wynikach wyszukiwania. Skoro YouTube wie, o czym mowa w filmach opublikowanych w serwisie, to pod względem technicznym to nie jest większy problem.
Wystarczy się pogodzić z mniejszymi przychodami z reklam. A skoro Google kiedyś reklamowało się mottem „Don’t be evil” (nie bądź zły), to chyba nic nie stoi temu na przeszkodzie. Prawda?