Sprzeczność interesów pomiędzy rządami poszczególnych państw a wielkimi koncernami informatycznymi bywa dość oczywista. Te pierwsze starają się zachować jak największą kontrolę nad tym, co dzieje się na ich terenie. Globalne korporacje chcą, rzecz jasna, zarabiać jak najwięcej pieniędzy. Prowadzi to w ostatnim czasie do częstych zgrzytów pomiędzy jednymi a drugimi. Na przykład Japonia przeciwko Google, Amazownowi, Facebookowi czy Apple zamierza wystawić tamtejszy urząd antymonopolowy.
Brak umiaru sprawia, że rządy bardzo często w ostatnim czasie obierają gigantów branży IT na cel
Wielkie koncerny informatyczne w rodzaju Facebooka, Google, Amazona czy Apple’a ostatnio często miewają problemy z rządami poszczególnych państw. Globalny charakter działalności tych firm, w połączeniu z operowaniem w sferze łatwo wymykającej się państwowej kontroli, może budzić wrogość ze strony świata polityki. Ciężko nie odnieść wrażenia, że polityce nie tylko nie rozumieją kierunku, w jakim idzie współczesność, ale też próbują się czasem rękoma i nogami przed nią zapierać.
Tym bardziej dziwi fakt, że technologiczni giganci bardzo często sami wystawiają się rządom na odstrzał. Czasem razi arogancja korporacyjnych decydentów, często nieliczenie się z nikim, wliczając w to konsumenta. Podstawowy grzech jest zawsze ten sam: nieposkromiona chciwość. Niezależnie od tego czy chodzi o zamieszanie z lootboxami w grach komputerowych, „wyciek” danych osobowych użytkowników, czy brutalne podporządkowywanie sobie bądź wręcz likwidowanie konkurencji. Nad tą ostatnią praktyką pochyla się obecnie japoński urząd antymonopolowy, JFTC.
Japończycy zarzucają gigantom informatycznym nieuczciwe praktyki wobec mniejszych, rodzimych firm
W styczniu przyszłego roku urząd ma sprawdzić praktyki biznesowe koncernów technologicznych i informatycznych. Co więcej, sprawdzenie to ma być przeprowadzone pod kątem stworzenia nowych regulacji, które mają ukrócić szczególnie niepożądane działania ze strony przedsiębiorców. Te zaś wydają się być całkiem poważnymi naruszeniami zasad uczciwej konkurencji. Japonia przeciwko Google i pozostałym firmom nie stawia co prawda konkretnych zarzutów w sensie formalnym, jednak do JFTC dochodzą pewne pogłoski. W dalszej kolejności utworzony ma zostać specjalny organ, który miałby się zająć monitorowaniem relacji biznesowych dużych korporacji z mniejszymi partnerami.
Źródłem wiadomości o działaniach JFTC jest japońska agencja Kyodo. Dowiedziała się ona nieoficjalnie o tym, że do urzędu dotarły informacje o przymuszaniu mniejszych, japońskich firm do zawierania niekorzystnych umów przez globalne informatyczne korporacje. Japońskie władze wiedzą o istnieniu problemu, jednak nie znają jego skali. W kręgach rządzącej partii Liberalno-Demokratycznej pojawił się więc pomysł przeprowadzenia dochodzenia przez JFTC.
Japonia przeciwko Google, i innym firmom, może nie tylko zastosować przymusowe kontrole antymonopolowe, ale także zmienić swoje prawo by chronić interesy mniejszych graczy
Agencja Kyodo spekuluje, że wielkie koncerny mogą nie być zbyt zainteresowane współpracą z JFTC. W przeciwieństwie do mniejszych graczy chronionych umową poufności, będą do tego zmuszone dzięki obowiązującemu w Japonii prawu antymonopolowemu. To przewiduje chociażby przymusowe inspekcje. Nie oznacza to jednak, że globalne korporacje informatyczne nie zdecydują się po prostu na zapłacenie wysokich grzywien, byleby tylko uniknąć ujawniania swoich praktyk biznesowych. O determinacji Japończyków, by chronić swoje rodzime firmy nie trzeba chyba nikogo nie przekonywać. Jest to państwo, które w dużej mierze ciągle przoduje w rozwoju nowoczesnych technologii. Co więcej, Japonia jest znana z silnych ciągotek do ochrony rodzimego kapitału i niechęci do ekspansji ze strony zamorskich koncernów.
Business Insider zwraca uwagę na to, że szykowane przez Japończyków rozwiązania są bardzo podobne do działań podjętych przez australijski urząd do spraw ochrony konkurencji (ACCC). Także Australijczycy zamierzają powołać specjalny organ, który miałby nadzorować działania Google i Facebooka dotyczące rynku reklamy internetowej oraz dystrybucji informacji. Warto w tym momencie przypomnieć, że w tym samym czasie Unia Europejska wciąż pracuje nad dyrektywą dotyczącą praw autorskich. Jej projekt zawiera przepisy nieomalże wprost wymierzone w Google.
Konflikt rządów z wielkimi korporacjami informatycznymi będzie się zaostrzać. Państwa nie są wcale na straconej pozycji
Należy zadać sobie pytanie, czy działania ze strony poszczególnych rządów mają w ogóle szansę powodzenia? Niezorientowanie światowych decydentów w kwestiach technologicznych sprawia, że można pozostać sceptycznym. W jaki sposób politycy chcą okiełznać zjawisko, którego nie potrafią zrozumieć? Nie wspominając w ogóle o ograniczeniu, czy walce. Z drugiej jednak strony, rządy mają coś, czego giganci technologiczni mieć nie będą – państwowe aparaty przymusu. Środki w rodzaju zakazów, specjalnych podatków, czy wreszcie właśnie regulacji antymonopolowych, potrafią być nadspodziewanie skuteczne. Zwłaszcza wtedy, gdy rządy porozumieją się między sobą.
Przykładem może być chociażby niedawne zamieszanie związane z tzw. „lootboxami” w grach komputerowych. Praktyka ta polega na oferowaniu graczom w zamian za prawdziwe pieniądze pakietów z losową zawartością. Bardzo często bywa ona porównywana po prostu do hazardu. Oburzenie ze strony konsumentów tak naprawdę na niewiele się zdało. Odkąd jednak Belgia zakazała tej praktyki na swoim rynku a w innych krajach coraz częściej przebąkuje się o konieczności wprowadzenia takiego samego zakazu, branża gier komputerowych zaczęła coraz częściej głosić potrzebę „samoograniczenia”. Tłumaczyć ją można jako próbę wynegocjowania korzystnych warunków kapitulacji. Bardzo możliwe, że jeśli giganci branży technologicznej nie pohamują swoich zapędów, to prędzej czy później rządom straci się cierpliwość. Pytanie tylko, jak w takim wypadku prezentować się będzie sytuacja konsumentów?