Prawo Unii Europejskiej bardzo często jest źródłem kontrowersji. Wiele unijnych praw wydaje się dla przeciętnego człowieka absurdalnymi (słynne rak = ryba), inne natomiast wywracają codzienność do góry nogami jak RODO. W Parlamencie Europejskim procedowana jest dyrektywa, mająca na celu walkę z pogwałcaniem praw własności intelektualnej. W praktyce może to oznaczać cenzurę internetu.
W ogromnym skrócie, według artykułów 11 i 13 wspomnianej dyrektywy ma zostać wprowadzony system autocenzury treści oraz – równolegle – podatek od linkowania. Niektóre media wskazują, iż jest to cios w niewielkie media i może przyczynić się do ich upadku. Czy skutki mogłyby być aż tak radykalne? Za wprowadzeniem tych zmian opowiada się 22 z 28 krajów, w tym Polska.
Artykuł 11: poboczne prawo autorskie
Komisja zaproponowała utworzenie instytucji zwanej „pobocznym prawem autorskim”. Byłoby to w praktyce ograniczenie w zakresie linkowania, polegające m.in na możliwości pobierania opłat od osób, które udostępniają nawet niewielkie fragmenty tekstu, jak na przykład nagłówki. Czas trwania takiego prawa wynosiłby 20 lat.
Takie rozwiązania w pewnej formie były wprowadzone w Hiszpanii i Niemczech. W praktyce duże korporacje, obracające treściami (jak Google) rozsądnym działaniem ukarały głupotę tych regulacji. Między innymi wyłączając usługę Google News w Hiszpanii.
Artykuł 13: przeniesienie odpowiedzialności za prawa autorskie na dostawców treści – autocenzura
Wniosek zawarty w artykule 13 dyrektywy uczyniłby odpowiedzialnymi dostawców treści (otwarte serwisy) za to co użytkownicy udostepniają. W tym przypadku w zakresie praw autorskich. Naturalną konsekwencją takiego rozwiązania byłoby wprowadzenie systemów filtrujących – swoistej autocenzury. Domyślam się, że nikt nie chciałby zostać obciążonym sankcjami, spowodowanymi niepoprawnym zachowaniem użytkownika. Bardzo możliwe, że skutkowałoby to wprowadzeniem nad wyraz restrykcyjnych filtrów i obostrzeń, które graniczyłyby z absurdem.
Ale czy na pewno będzie tak źle? ACTA 2?