REKLAMA
  1. Home -
  2. Firma -
  3. Uchwalona przez Sejm jawność wynagrodzeń to zawracanie głowy wszystkim zainteresowanym
Uchwalona przez Sejm jawność wynagrodzeń to zawracanie głowy wszystkim zainteresowanym

Okazuje się, że nasi posłowie są w stanie zepsuć nawet tak prostą sprawę, jak jawność wynagrodzeń w ofercie pracy. Przyjęty przez Sejm projekt zmian w kodeksie pracy zawiera przepis, który sprawia, że podanie takiej informacji przed podjęciem decyzji o zatrudnieniu właściwie nie będzie wymagane. Rekruterzy mają powód do zadowolenia. Przedsiębiorcom z kolei dorzucono całkowicie zbędne obowiązki spod znaku neutralnego płciowo języka.

Posłowie najwyraźniej postanowili zirytować zarówno przedsiębiorców, jak i ich pracowników

Jawność wynagrodzeń w ofercie pracy to postulat, który od dłuższego czasu formułowały związki zawodowe oraz szerzej pracownicy. Wydawać się mogło, że zostanie zrealizowany. W końcu teoretycznie zmiany w tym kierunku wymusza unijna dyrektywa o równości wynagrodzeń dla kobiet i mężczyzn. Jak to jednak w takich przypadkach bywa, szczegóły implementacji zależą od przyjęcia przepisów przez poszczególne państwa członkowskie.

Jak więc będzie wyglądać jawność zarobków po polsku? Nie sądzę, by ktokolwiek z głównych zainteresowanych był zadowolony. Przedsiębiorcom dojdą nowe obowiązki w dziedzinie zarządzania płacami pracowników oraz dotyczące sposobu formułowania ofert o pracę. Pracownicy zaś nie otrzymali właściwie nic. Dotyczy to także kandydatów dopiero ubiegających się o zatrudnienie.

REKLAMA

Pierwotny projekt ustawy, który wpłynął do Sejmu 4 grudnia, zawierał kilka kluczowych przepisów, które parokrotnie opisywaliśmy na łamach Bezprawnika. Mam na myśli przede wszystkim możliwość wystąpienia do pracodawcy z wnioskiem o udzielenie informacji dotyczącej ich indywidualnego poziomu wynagrodzenia oraz średniej dla swojego zaszeregowania. Kolejnym elementem była jawność wynagrodzeń w ofercie, którą należało rozumieć jako informację przekazywaną już w ogłoszeniu o pracę.

Niestety, w toku prac legislacyjnych pierwszy element zupełnie zniknął z przygotowywanej nowelizacji kodeksu pracy. Z informacji dostępnych na stronie internetowej Sejmu wynika, że w toku prac w komisjach kluczową poprawkę złożył Witold Zembaczyński reprezentujący Koalicję Obywatelską. Posłowie skupili się wyłącznie na procesie rekrutacji. Także w tym przypadku trudno byłoby mi wykrzesać z siebie jakiekolwiek słowa pochwały. Szczególnie interesującym nas przepisem jest nowy art. 1833a §2 kodeksu pracy.

REKLAMA

Informacje, o których mowa w § 1, pracodawca przekazuje w postaci papierowej lub elektronicznej osobie ubiegającej się o zatrudnienie, z odpowiednim wyprzedzeniem, zapewniając świadome i przejrzyste negocjacje:
1) w ogłoszeniu o naborze na stanowisko;
2) przed rozmową kwalifikacyjną – jeżeli pracodawca nie ogłosił naboru na stanowisko ani nie przekazał informacji, o których mowa w § 1, w ogłoszeniu, o którym mowa w pkt 1;
3) przed nawiązaniem stosunku pracy – jeżeli pracodawca nie ogłosił naboru na stanowisko ani nie przekazał informacji, o których mowa w § 1, w ogłoszeniu, o którym mowa w pkt 1, ani przed rozmową kwalifikacyjną.

Jawność wynagrodzeń w ofercie pracy będzie tak naprawdę czystą fikcją

Jak należy rozumieć zacytowany wyżej przepis? To pracodawca zdecyduje, na którym etapie procesu rekrutacji przekaże kandydatowi informacje o oferowanej mu pensji. Może to zrobić w ogłoszeniu, może to zrobić przed rozmową kwalifikacyjną, albo tuż przed zawarciem umowy o pracę. Brzmi znajomo? Jak najbardziej. Tak skonstruowana "jawność wynagrodzeń w ofercie" tak naprawdę sprowadza się do usankcjonowania obecnych praktyk. Tym samym nowelizacja nie zmienia dosłownie niczego. Z punktu widzenia przedsiębiorców nie wprowadza właściwie żadnej zmiany, do której trzeba by się było dostosować.

Nie oznacza to rzecz jasna, że posłowie odpuścili polskim firmom. Będą musiały zrealizować jeden obowiązek, który wynika z §3. Warto dodać, że był to przepis zupełnie nieobecny w pierwotnym projekcie nowelizacji.

REKLAMA

Pracodawca zapewnia, aby ogłoszenia o naborze na stanowisko oraz nazwy stanowisk były neutralne pod względem płci, a proces rekrutacyjny przebiegał w sposób niedyskryminujący.

Tym samym nie będziemy mogli napisać w ogłoszeniu, że na przykład szukamy "sprzątaczki". Powinniśmy zapewne użyć określenia "osoba sprzątająca". Dotyczy to zresztą praktycznie każdego zawodu, który przyjdzie nam do głowy. Programista? Wydaje się, że poprawną formą stanie się "programista/programistka", ewentualnie bardziej opisowa nazwa stanowiska pracy.

Z pewnością ktoś mógłby zachodzić w głowę, jaki właściwie tkwi sens w nakładaniu takich obowiązków. Kusi rzecz jasna odpowiedzieć, że absolutnie żaden. Feminatywy w pracy nie chcą się przyjąć nawet wśród kobiet. Nie od dziś wiadomo też, że Polacy odrzucają polityczne ingerencje w język, którym posługują się na co dzień. Teoretycznie chodzi jednak o to, by nie stygmatyzować konkretnych zawodów jako wykonywane koniecznie przez jedną z płci.

REKLAMA

Czy będzie to rozwiązanie jakkolwiek skuteczne? Nie wydaje mi się. Niewiele w końcu zmienia w kwestii dyskryminacyjnych praktyk zakorzenionych na naszym rynku pracy. Mam na myśli pracodawców, którzy nieformalnie dają do zrozumienia kandydatom, że jednak mają preferencję co do płci pracownika. Jedynym skutkiem zmian będzie dorzucenie nieco pracy rekruterom, którzy będą formułować ogłoszenia o pracę.

Jawność wynagrodzeń w ofercie zaproponowana przez Sejm to jedno wielkie rozczarowanie. Pozostaje mieć nadzieję, że Senat swoimi poprawkami naprawi błędy popełnione przez posłów. Nic się zresztą złego nie stanie, jeśli projekt w ogóle zostanie odrzucony albo zawetowany.

Dołącz do dyskusji
Najnowsze
Warte Uwagi