Jedzenie w szpitalach kojarzy nam się jednoznacznie – ze słabą jakością, minimalnymi porcjami – i niewiele się zmienia na przestrzeni lat. Ale teraz się zmieni! Ale nie jakość jedzenia, a jego… wizerunek. Otóż Narodowy Fundusz Zdrowia poszukuje agencji PR, która zajmie się kreowaniem nowej twarzy szpitalnych posiłków. Pomysł brzmi absurdalnie, choć może kryć w sobie coś dobrego.
Jedzenie w szpitalach i agencja PR
Jest na Facebooku taka grupa: „Jedzenie w szpitalach”. Sprawdzam co pojawiło się tam w ostatnich tygodniach. Dorota wrzuca zdjęcie czterech kromek białego chleba posmarowanych masłem w towarzystwie pasztetu podlaskiego (kolacja dla dziecka na oddziale pediatrii w Warszawie). Pod jej postem Agata zazdrości, wrzucając zdjęcie bezkształtnej papki śmierdzącej rybą, podanej jako danie dla chorej osoby. Kilka dni później na grupie pojawiają się zdjęcia jakby z innego świata – to Aga dzieli się zdjęciami ze szpitala w Szwajcarii, w którym zamówiła sobie elegancki wege kotlet z brokułami i sosem grzybowym. To oczywiście przykład wyjątkowo jaskrawy, bo są i polskie placówki, w których pacjenci karmieni są dobrze. Wciąż jednak są one w mniejszości, a szpitalne jedzenie zasłużenie nosi tytuł po prostu niesmacznego.
Teraz NFZ chce ruszyć z kampanią edukacyjną dotyczącą żywienia szpitalnego. Szuka do tego agencji public relations, która przeprowadziłaby ją w okresie ośmiu miesięcy. I choć odruchowo czujemy, że gdy do gry wchodzą dwie literki „PR”, w dodatku przy tak drażliwej kwestii, to nie może się to skończyć dobrze, to być może wcale nie jest to najgłupsze posunięcie. W kampanii ma bowiem chodzić między innymi o stworzenie raportu na temat jakości jedzenia w placówkach (o czym informuje portal Rynek Zdrowia), kampanii edukacyjnej na temat planowania posiłków dla pacjentów czy plebiscytu najlepiej karmiących szpitali. Jest więc szansa, że z założenia PR-owa kampania może przynieść coś więcej niż tylko ocieplenie wizerunku dziś tak chłodnego jak lurowaty krupnik na ortopedii.
Problem trudny do rozwiązania
Problem słabej jakości szpitalnego jedzenia jest w istocie problemem bardzo trudnym do rozwiązania. A wszystko za sprawą autonomii placówek i tego, że nie ma i nigdy nie będzie czegoś takiego jak centralne planowanie karmienia pacjentów (zresztą Boże uchowaj!). Część szpitali po prostu stawia z oszczędności albo przyzwyczajenia na dziadostwo, zresztą nie tylko w kwestii gastronomii, ale często też jakości opieki nad chorymi czy zwykłej kultury osobistej personelu. To pojawiające się tam przypadki robią się najgłośniejsze, a przykłady dobrych praktyk w przecież coraz większej liczbie placówek gdzieś w tym szumie nikną.
Stąd pomysł stworzenia takiego rankingu szpitali pod względem jakości jedzenia może mieć ręce i nogi. Co prawda trudno mi sobie wyobrazić, żeby w zaledwie kilka miesięcy udało się zebrać wystarczająco dużo opinii pacjentów, by pokazać obiektywnie stan rzeczy, ale sam zamysł zły nie jest. Bo, jak się wydaje, jedyne nad czym można pracować to zmotywowanie dyrektorów szpitali do tego, by zaczęli wreszcie traktować pacjentów jak ludzi. Jeśli więc temu ma służyć zlecona przez NFZ kampania, to ja jestem za. Gorzej jeśli skończy się na stockowych zdjęciach uśmiechniętych ludzi jedzących dania wyglądające na restauracyjne. Wtedy – nie po raz pierwszy zresztą – będziemy mieli do czynienia ze zmarnowaniem pieniędzy. A raczej ich przejedzeniem.