Jezusa w reklamach? Czemu nie! Żeby to stwierdzić trzeba było jednak zaangażować Europejski Trybunał Praw Człowieka.
Marketing to ciężki kawałek chleba. W dobie nadprodukcji dóbr i wszechobecnego, informacyjnego szumu nieraz trudno przebić się z przekazem do grupy docelowej. Specjaliści do reklamy prześcigają się więc niekiedy w budowaniu coraz bardziej kontrowersyjnych przekazów – a to zadziwiających konsumentów, a to budzących oburzenie (zgodnie z zasadą, że nieważne co się mówi – ważne, aby mówić).
Taki właśnie odbiór społeczny miała kampania pewnej litewskiej firmy odzieżowej, która do swoich reklam „zatrudniła” Jezusa i Maryję. Oprócz wizerunku tych jakże ważnych w religii chrześcijańskiej postaci, użyto też – jak czytamy na portalu Lex.pl – fraz:
- Jezu, co za spodnie!
- Matko święta, co za sukienka!
- Jezus Maria, co ty masz na sobie!
To nie spodobało się Litwinom, którzy zasypali skargami stosowne urzędy, a tamtejszy odpowiednik polskiego Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów ukarał spółkę karą grzywny za… „brak szacunku dla religii z naruszeniem moralności publicznej”. Po porażkach w kolejnych instancjach sądów, spór trafił do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.
Jezus w reklamach? Czemu nie – bo wolność słowa to ważna rzecz
Trybunał uznał, że ukaranie spółki było bezpodstawne, a do tego dokonane z naruszeniem ogólnie przyjętych zasad postępowania. Choćby dlatego, że jedyną instytucją, z którą konsultowano to, czy doszło do naruszenia uczuć religijnych, był… kościół katolicki. Przede wszystkim jednak reklamy, które stały się podstawą sporu, nie były przejawem mowy nienawiści, nie zachęcały do przemocy wobec chrześcijan, nie były także obraźliwe. W konsekwencji, w ocenie Trybunału, nie można mówić o naruszeniu moralności publicznej. Kluczowe w sporze okazała się być ocena, czy doszło do zachwiania równowagi między ochroną moralności publicznej a prawem do wyrażania opinii (wolności słowa). Wolność słowa w tym wypadku zwyciężyła, co – zważywszy choćby treść cytowanych sloganów reklamowych – wydaje się być sensowne i rozsądne.
Jezus w reklamach występować zatem może – wymagało to jednak interwencji sądu na najwyższym, bo ogólnoeuropejskim szczeblu. Na Litwie nie było to jednak takie oczywiste; w Polsce chyba zresztą też, o czym świadczą sądowe potyczki Dody czy Nergala. Trybunał Konstytucyjny (żeby nie było – ten z Rzeplińskim w składzie) stwierdził w 2015 roku, że
podtrzymuje stanowisko, że w państwie demokratycznym, będącym dobrem wspólnym wszystkich obywateli, debata publiczna, w której każdemu zapewnia się wolność wyrażenia swoich poglądów także w sferze religijnej, powinna toczyć się w sposób cywilizowany i kulturalny, bez jakiejkolwiek szkody dla praw i wolności człowieka i obywatela. Trybunał Konstytucyjny uznał zatem, że niezbędne jest ograniczenie wolności wypowiedzi znieważających lub obrażających uczucia religijne innych osób.
Wolność słowa nie pozwala na obrażanie religii – uznano, a Doda została skazana na karę grzywny. Odwołała się ona jednak do ETPCz. Zważywszy na linię orzeczniczą Trybunału, wydaje się, że wynik prawniczej batalii jest przesądzony. I bardzo dobrze, bo obraza uczuć religijnych to przestępstwo bardzo wątpliwe, trudne do oceny i uznaniowe. A prawo takie być nie powinno.