Po tylu latach (co najmniej 8) Polki i Polacy doczekali się: mają Trybunał Konstytucyjny na miarę swoich możliwości. Gdyby tylko te możliwości były większe…
Przesadzone okazały się plotki, jakoby Trybunał Konstytucyjny pod światłym przewodnictwem magister Julii Przyłębskiej nie przepracowywał się za bardzo i pracował znacząco mniej wydajnie, niż za rządów poprzedników. 24 października 2017 roku Trybunał Konstytucyjny wydał dwa bardzo ciekawe orzeczenia, i choć ich praktyczny skutek jest niewielki, a dla przeciętnego obywatela wręcz żadny – to studenci prawa jeszcze przez lata będą się o nich uczyć na zajęciach (co również dowodzi wielkości intelektualnej obecnego składu polskiego sądu konstytucyjnego).
Trybunał Konstytucyjny na miarę polskich oczekiwań i możliwości
Zacznijmy od rzeczy najważniejszej. Wiele razy narzekałem na Bezprawniku na niestabilność polskiego prawa. Nadmiar przepisów i ich skomplikowanie powodują, że i przedsiębiorcy, i konsumenci mają niekiedy problem ze zrozumieniem, co właściwie mogą, a czego robić nie powinni. Gdy przepisy są skomplikowane i niejasne, to i wyroki sądów bywają zaskakujące.
Na szczęście, nowy, odzyskany przez suwerena Trybunał Konstytucyjny jest przewidywalny jak rozkład japońskiej kolei. Z góry wiadomo, że orzeczenie będzie po myśli aktualnie rządzącej partii – jak w sprawie Sądu Najwyższego, a dokładnie: wyboru Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego. Rozpatrujący wniosek posłów Prawa i Sprawiedliwości skład sędziowski orzekł w zasadzie tak, jak się spodziewano. Przepisy o wyborze prezesa SN są niekonstytucyjne. Powód? Doceńcie tę argumentację, to wyższa matematyka prawnicza. Jak wynika z Konstytucji, wyboru prezesa dokonuje prezydent spośród dwóch kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów SN, tymczasem, co dostrzegli znamienici sędziowie, regulamin SN wskazuje, że kandydatów przedstawia Przewodniczący Zgromadzenia Ogólnego Sędziów SN.
Tak, dobrze widzicie, niekonstytucyjność zakwestionowanych przepisów sprowadza się między innymi do tego, że dwóch kandydatów przedstawia pisemnie przewodniczący Zgromadzenia, zamiast – Zgromadzenie. Orzeczenie Trybunału wpasowuje się zatem w polską miłość do sportów zespołowych, w których wygrywa (i przegrywa, jak powstania) drużyna, a nie jej liderzy.
Trybunał Konstytucyjny orzeka o Trybunale Konstytucyjnym, a sędziowie-dublerzy – o sędziach-dublerach. I słusznie, bo przecież są uczciwi!
Drugie orzeczenie było jeszcze ciekawsze. Trybunał orzekał bowiem o… Trybunale, między innymi o tym, czy tzw. sędziowie-dublerzy mają prawo być sędziami TK. Co ciekawe, w składzie orzekającym byli owi dublerzy, tj. Henryk Cioch i Mariusz Muszyński. Zgodnie ze starą, rzymską paremią „nemo iudex in causa sua” (nikt nie może być sędzią we własnej sprawie) obaj sędziowie powinni się wyłączyć od wydania orzeczenia w tej konkretnej sprawie. Ba, zawnioskował o to Rzecznik Praw Obywatelskich – autor skargi konstytucyjnej. Co więcej, ta zasada prawna jest wprost zapisana w polskich kodeksach, np. w kodeksie postępowania cywilnego:
Sędzia jest wyłączony z mocy samej ustawy (…) w sprawach, w których jest stroną lub pozostaje z jedną ze stron w takim stosunku prawnym, że wynik sprawy oddziaływa na jego prawa lub obowiązki
albo
sąd wyłącza sędziego na jego żądanie lub na wniosek strony, jeżeli istnieje okoliczność tego rodzaju, że mogłaby wywołać uzasadnioną wątpliwość co do bezstronności sędziego w danej sprawie
Na szczęście, nasi światli sędziowie żadnych wątpliwości co do swojej bezstronności nie widzą. Nie widzi tego również Trybunał. I słusznie: w końcu sami sędziowie wiedzą najlepiej, czy są obiektywni, czy nie prawda? A skoro sędzia Muszyński – swego czasu współpracownik polskich służb specjalnych – mówi, że nie widzi żadnych przeszkód do rozpoznania sprawy, to z pewnością tak jest. Polskie sądownictwo potrzebuje takich odważnych, pełnych cywilnej odwagi sędziów.
Wreszcie mamy taki Trybunał Konstytucyjny, na jaki my, naród, zasłużyliśmy.