Przestańmy wreszcie udawać, że nawet najgorsza wiązanka przekleństw to zajęcie dla organów ścigania

Państwo Społeczeństwo Zbrodnia i kara Dołącz do dyskusji
Przestańmy wreszcie udawać, że nawet najgorsza wiązanka przekleństw to zajęcie dla organów ścigania

Jest w Polsce całkiem sporo absurdalnych przepisów, które powinny zniknąć z obiegu prawnego. Art. 141 kodeksu wykroczeń sam w sobie do raczej nich nie należy. Zawiera jednak kary za przeklinanie, które w dzisiejszej Polsce nie mają najmniejszej racji bytu. Nie ma się co oszukiwać: wulgaryzmy w przestrzeni publicznej to coś, do czego jako społeczeństwo już przywykliśmy.

Kodeks wykroczeń naprawdę powinno się wyczyścić z archaicznych przepisów rodem z poprzednich epok

Kilkukrotnie zwracałem na łamach Bezprawnika uwagę na archaiczne przepisy znajdujące się wciąż w kodeksie wykroczeń. Niektóre z nich znajdują dzisiaj zastosowanie, ale może lepiej by było, gdyby się ich po prostu pozbyć. Najbardziej znanym z nich jest art. 135 przywołanej ustawy. Za nieuzasadnioną odmowę sprzedaży towaru w sklepie grozi grzywna. Na każde niesprzedane bez okazania dowodu całkowicie bezalkoholowe piwo przypada medialny przypadek, gdy ktoś komuś nie sprzedał czegoś w taki sposób, by oburzyli się jacyś politycy.

Nawet bardziej osobliwy zakaz znajdziemy w art. 141 kodeksu wykroczeń. Zawiera on bowiem kary za przeklinanie w miejscu publicznym, oraz obsceniczne rysunki i ogłoszenia.

Kto w miejscu publicznym umieszcza nieprzyzwoite ogłoszenie, napis lub rysunek albo używa słów nieprzyzwoitych, podlega karze ograniczenia wolności, grzywny do 1.500 złotych albo karze nagany.

Co to są „słowa nieprzyzwoite”? Na jakąkolwiek definicję legalną nie mamy co liczyć. Zwłaszcza że polscy prawodawcy sami przyznawali swego czasu, że się po prostu nie da jej stworzyć. Przykładem może tu być odpowiedź na interpelację poselską z 2011 r. Przy okazji wyjaśnia ona, po co nam właściwie taki przepis w kodeksie wykroczeń.

Racją penalizacji takich zachowań jest dążenie do zabezpieczenia osób przebywających w miejscach publicznych, w tym małoletnich, przed zachowaniami, które naruszają przyjęty i akceptowalny społecznie kanon zachowań, godząc w obowiązujące normy obyczajowe. Podkreślić przy tym należy, że nie ma praktycznej możliwości kazuistycznego ujęcia wskazanego typu czynu zabronionego. Należy bowiem pamiętać, że język określonego społeczeństwa jest zjawiskiem dynamicznym, w którym mogą pojawiać się nowe słowa czy zwroty, które będą godzić w dobro będące przedmiotem ochrony normy art. 141 K.w.

Po raz kolejny mamy do czynienia ze słynnym argumentem „Pomyślcie o dzieciach!”. Nie sposób równocześnie nie zwrócić uwagi na „przyjęty i akceptowalny społecznie kanon zachowań”. Przecież wulgaryzmy są w dzisiejszej Polsce czymś praktycznie powszechnym.

Kary za przeklinanie służą tak naprawdę tylko politykom bojącym się usłyszeć, co obywatele o nich naprawdę myślą

Wulgaryzmy trwale już wrosły w mowę codzienną. Dla niektórych z nas najpopularniejsze polskie słowa na literę „k” stało się praktycznie przecinkiem. Wszechstronność innych klasycznych polskich przekleństw stała się czymś pomiędzy ciekawostką, internetowym memem a autentycznym powodem do chluby. Argument o gorszeniu dzieci możemy śmiało wyśmiać. Młodzież zwykle zapoznaje się z „nieprzyzwoitym językiem” w szkole od rówieśników. Tam o żadnym mandacie mowy być nie może.

Jakby tego było mało, wulgaryzmy występują także w mediach. Tradycyjna telewizja czasem je wciąż zagłusza sygnałem dźwiękowym, choć i tak wszyscy doskonale wiedzą, jakie słowo zostało użyte. Niekiedy nadawcy rezygnują nawet z takiego minimum kurtuazji względem ustawodawcy i językowych moralistów. Wbrew pozorom nie dotyczy to wyłącznie audycji nadawanych gdzieś w środku nocy, a nawet programów publicystycznych. To samo dotyczy filmów wyświetlanych w kinach, czy o treściach dostępnych w serwisach streamingowych.

Zupełnie osobną kwestią jest pozostający w dużej mierze poza kontrolą internet, który według obowiązującej linii orzeczniczej Sądu Najwyższego jak najbardziej jest miejscem publicznym. Media społecznościowe pozostają pełne „słów nieprzyzwoitych” we wszelkich możliwych formach i odmianach. Nieprzyzwoite rysunki i napisy również zdarzają się tam dość często. Dotyczy to oczywiście także codziennej komunikacji pomiędzy zwykłymi użytkownikami Sieci.

Nie da się także ukryć, że są sytuacje, w których użycie wulgaryzmów jest jak najbardziej uzasadnione okolicznościami. W końcu służą one przede wszystkim do zwiększenia mocy negatywnej przekazywanej przez nas treści. Przykładem może być wyrażenie oburzenia. Mógłbym się pokusić o tezę, że to właśnie to zastosowanie przekleństw stanowi największą przeszkodę dla zmiany prawa.

Tak się bowiem składa, że nie ma bardziej przewrażliwionej na swoim punkcie grupy społecznej od polityków. Równocześnie jest to grupa niemalże powszechnie znienawidzona w społeczeństwie, o czym świadczą na przykład coroczne rankingi prestiżu zawodów. To politycy negowali sensowność protestów antyaborcyjnych, bo protestujący używali „brzydkich wyrazów”. Powtórkę z rozrywki mamy zresztą w tym momencie, po incydencie z nieelegancką wobec pewnej partii przyśpiewką na pewnym evencie politycznym.

Rzeczywistość, w której żyjemy, jest jednak jasna. Kary za przeklinanie powinny zniknąć z kodeksu wykroczeń. Kultura osobista nie powinna podlegać ocenie przez którykolwiek z organów ścigania.