Katecheci będą uczyć edukacji zdrowotnej. Nie ma innego wyboru

Edukacja Państwo Dołącz do dyskusji
Katecheci będą uczyć edukacji zdrowotnej. Nie ma innego wyboru

Przygotowywane przez Ministerstwo Edukacji Narodowej zmiany w przedmiotach szkolnych powodują dwa związane ze sobą problemy. Ograniczenie liczby godzin religii oznacza, że będziemy mieli nadmiar katechetów. Nowego przedmiotu zawierającego elementy edukacji seksualnej ktoś musi uczyć. Czy to oznacza, że katecheci będą uczyć edukacji zdrowotnej? Całkiem możliwe, że w wielu przypadkach tak się skończy.

Jeśli katecheci będą uczyć edukacji zdrowotnej, to dlatego, że po prostu w Polsce zaczyna brakować nauczycieli

Trudno się oprzeć wrażeniu, że stan permanentnej reformy nie służy oświacie. Korzyści wynikające z nawet rozsądnych zmian nie zawsze równoważą szkód wywołanych biurokratyczno-logistycznym chaosem. Tak było z tworzeniem i likwidacją gimnazjów, zmianach w sposobie przeprowadzania matury, tworzenie i likwidowanie kolejnych wariacji niegdysiejszego przysposobienia obronnego. Ostatnim przykładem szkolnego zamieszania były skutki tzw. ustawy Kamilka, która z jakichś powodów objęła także szkoły. Nie inaczej będzie z edukacją zdrowotną oraz ograniczeniem liczby lekcji religii w szkołach.

Pierwszy problem jest w gruncie rzeczy trywialny. Edukacji zdrowotnej ktoś musi uczyć, a przedmiot ma się pojawić w szkołach już od września 2025 r. Problem w tym, że nauczycieli z dedykowanymi kompetencjami jeszcze nie ma. Studia dyplomowane ukierunkowane na nauczanie edukacji zdrowotnej dopiero zostaną uruchomione. Pozostają nauczyciele przedmiotów jakoś tam zbliżonych tematycznie. Resort edukacji zakłada, że mogliby go uczyć wuefiści oraz nauczyciele biologii.

Może się jednak zdarzyć, że takie rozwiązanie nie zda rezultatu. Nie da się w końcu ukryć, że w dzisiejszych czasach stanowisko nauczyciela, delikatnie rzecz ujmując, nie jest pierwszym wyborem młodych ludzi. Oświata od zawsze pozostaje niedoinwestowana, odwrotnie proporcjonalnie do stopnia jej zbiurokratyzowania. Nauczanie zaś zawsze należało do dość wymagających kierunków kariery. Według niektórych danych nauczycieli przed 30 rokiem życia jest jakieś 5 proc.

Drugi problem wynika z planów pozbycia się drugiej godziny religii w szkołach. Takie posunięcie oznacza, że praca wielu katechetów nie będzie już szkołom potrzebna. Nie bez powodu Kościół zareagował alergicznie nawet na rozporządzenie pozwalające na łączenie klas i oddziałów, jeśli w danej placówce nie ma wystarczającego zainteresowania takimi lekcjami. Stąd też dość desperackie próby powstrzymywania uczniów przed rezygnacją z religii. Przykładem może być wymuszenie wyboru pomiędzy nią a etyką. Skoro i tak trzeba będzie siedzieć w szkolnej ławce, to czemu nie na religii?

Wypadkowa obydwu problemów jest dość interesująca. Może się skończyć tak, że to katecheci będą uczyć edukacji zdrowotnej.

Czy można na dwóch różnych przedmiotach uczyć dokładnie odwrotnych treści?

Czysto teoretycznie byłoby to wręcz genialne rozwiązanie. Nauczyciele, którzy mogliby stracić zajęcie, przebranżowiliby się niejako na inny przedmiot. Zachowaliby tym samym pracę i środki do życia. Równocześnie władze oświatowe wraz z samorządami nie musiałyby nerwowo rozglądać się za kimkolwiek, kto uczyłby nowego przedmiotu. Nic więc dziwnego, że MEN nie zamierza stać tutaj jakkolwiek na przeszkodzie. Wręcz przeciwnie: takie rozwiązanie sugerowała już wiceminister Katarzyna Lubnauer. Trudno byłoby jednak nie dostrzec pewnych mankamentów tej koncepcji.

Wspomniałem już o tych czysto logistycznych. Przeszkolenie nauczycieli do nauki edukacji zdrowotnej potrwa. Uruchomienie studiów podyplomowych zbiegnie się z uruchomieniem tego przedmiotu. Ich ukończenie swoje potrwa. Tymczasem szkoły najprawdopodobniej już kogoś sobie znajdą, bo będą musiały. Teoretycznie dyrektorzy mogą powierzyć nauczanie przedmiotu komuś, kto akurat zdobywa kwalifikacje do jego nauczania. Jakiś sposób na obejście tego kiepskiego zgrania w czasie jest.

Kolejną niedogodność wynika z tego, że to właśnie katecheci będą uczyć edukacji zdrowotnej. Od strony czysto merytorycznej właściwie nic nie powinno stać na przeszkodzie. W końcu nauczyciele religii, nawet osoby duchowne, mogą także nauczać innych przedmiotów, jeśli mają ku temu kwalifikacje. Takie przypadki trafiają się w polskiej szkole od dawna. Jest jednak małe „ale”. Integralnym elementem edukacji zdrowotnej ma być także edukacja seksualna.

Nie ma się co oszukiwać: nauczanie o sprawach związanych z ludzką seksualnością w sposób zgodny ze współczesną wiedzą jest czymś stojącym w absolutnej sprzeczności z nauką Kościoła. Oczywisty wręcz konflikt interesów tylko pogłębia zafiksowanie duchownych na tej właśnie tematyce. Czy jedna osoba może na jednym przedmiocie nauczać czegoś, a na drugim czegoś dokładnie odwrotnego? Katecheci podlegają bardziej biskupom niż świeckim władzom oświatowym. Tak się kończą zbyt daleko posunięte ustępstwa na rzecz Kościoła. Nie da się też ukryć, że osoby świeckie nie decydują się raczej na nauczanie religii z oportunizmu czy dla pieniędzy.

Gdyby w grę nie wchodziła edukacja seksualna, to nic nie stałoby na przeszkodzie, by rzeczywiście sięgnąć po katechetów. Kościoła nie reprezentują przecież prawicowi publicyści, politycy i inni fanatycy. Nie ma nic przeciwko zdrowemu odżywianiu, aktywności fizycznej i trosce o dobro psychiczne młodych ludzi. W obecnej rzeczywistości trudno jednak nie dostrzegać w tym wszystkim kolejnego potencjalnego źródła szkolnych absurdów.