W miniony weekend odbył się Kongres Prawników Polskich. Miał on m.in. pokazać stanowisko środowiska prawniczego wobec planowanych przez rząd reform. Niestety, całe to szumne wydarzenie nic nie zmieniło. Ot, wiele hałasu o nic. A szkoda.
Kongres Prawników Polskich miał znakomitą oprawę. Organizatorzy, czyli Krajowa Rada Radców Prawnych, Naczelna Rada Adwokacka i Stowarzyszenie Sędziów Polskich „Iustitia”, zadbali o znakomitych panelistów, wśród nich m.in. I Prezes Sądu Najwyższego Małgorzatę Gersdorf i wiceprezesa (jeszcze) Trybunału Konstytucyjnego Stanisława Biernata. Nie zabrakło również przedstawicieli rządu i prezydenta – co prawda ani minister sprawiedliwości, ani głowa państwa nie pojawili się osobiście, ale ich wysłannicy odczytali podniosłe listy.
Na Kongresie padło wiele ciekawych pomysłów na poprawę jakości polskiego wymiaru sprawiedliwości. W podjętej przez delegatów uchwale wskazano m.in. na konieczność powołania Komisji Kodyfikacyjnej, zrzeszającej różne zawody prawnicze, która przygotowywałaby projekty ustaw dotyczących przede wszystkim sądownictwa. Zaapelowano o koncyliacyjną postawę i dialog różnych środowisk przy pracach legislacyjnych. Przedstawiono również konkretne propozycje dotyczące wymiaru sprawiedliwości, np. postulat powołania tzw. społecznych (obywatelskich) sędziów handlowych, którzy pomagaliby rozstrzygać spory między przedsiębiorcami.
Kongres Prawników Polskich – dużo dymu, mało ognia
Cóż jednak z tego, jeśli do dialogu trzeba przynajmniej dwóch stron. Tymczasem obecny na kongresie podsekretarz stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości Marcin Warchoł powiedział delegatom zgromadzonym w Katowicach, że za największą bolączkę polskiego wymiaru sprawiedliwości (czas trwania postępowań) odpowiada… nierozliczenie sędziów stalinowskich za popełnione przez nich zbrodnie sądowe. Tak, drodzy Czytelnicy, przedstawiciel rządu w 2017 roku mówi, że to, że sprawy w sądach ciągną się latami, nie jest wynikiem niedoskonałej procedury sądowej, niejasnych przepisów czy kłopotów organizacyjnych, lecz to, że
komunistyczne sądy skazały na śmierć ponad trzy tysiące polskich patriotów, drastyczne wyroki wobec działaczy demokratycznej opozycji były normą nawet u schyłku PRL-u
Takie podejście nie powinno w sumie nikogo dziwić: to obecny rząd uważa, że metodą na naprawę polskiego sądownictwa jest przejście na „ręczne sterowanie” przez ministra sprawiedliwości, czy szerzej: władzę polityczną, o czym świadczy choćby procedowana w Sejmie ustawa o Krajowej Radzie Sądownictwa.
Trudno zatem na serio brać za dobrą monetę słowa pana Warchoła (niestety, minister sprawiedliwości nie pokazał się osobiście na Kongresie), który mówi o tym, że wdrażane przez rząd reformy są odpowiedzią na rzeczywiste bolączki polskiego wymiaru sprawiedliwości. Zresztą o intencjach ministerstwa przez niego reprezentowanego doskonale świadczy fakt, że słowo „dialog” (lub jego synonim) ani razu nie padło w wygłoszonym oświadczeniu. Zamiast tego delegaci usłyszeli, że mają wybór: albo poprą reformę, albo staną po stronie komunistycznych morderców w togach.
Kongres Prawników Polskich – nie dialog, a siekiery
Czy dziwi zatem, że za takie postawienie sprawy został on przez uczestników Kongresu wybuczany, a sala opustoszała – co skrzętnie zauważyli zwolennicy Prawa i Sprawiedliwości (również ci udający dziennikarzy)?
Przedstawiciel prezydenta minister Andrzej Dera odczytał list głowy państwa. Prezydent zaprosił w nim do… debaty o nowej konstytucji (tej, której miałoby dotyczyć zapowiedziane już referendum). Zamiast zaproponować dialog mający na celu wypracowanie dobrych rozwiązań, usłyszeliśmy nie nieznaczące frazesy.
Zamiast być miejscem dialogu różnych stron sporu o kształt polskiego prawa, Kongres Prawników Polskich tylko utrwalił istniejące już podziały. Rząd uważa prawników za strażników postkomunistycznego status quo, prawnicy zaś rząd – za drwali rąbiących polskie prawo siekierą.
Szkoda, bo dobre prawo to wartość sama w sobie. Wolny i niezawisły wymiar sprawiedliwości jest – w teorii – ostatnią deską ratunku dla obywatela spierającego się z władzą. Mamy z natury upolitycznioną władzą wykonawczą i ustawodawczą – i szkoda by było, gdyby polityka dotarła do sądów. A to się właśnie dzieje.