Trudno jest napisać coś merytorycznego o porannym pomyśle prezydenta Andrzeja Dudy o nowej Konstytucji, skoro to nawet nie projekt, a po prostu slogan polityczny. Taka „IV RP”, tylko jeszcze mniej wyświechtana.
Gdyby nawet przyjąć, że projekt zmiany – czy też raczej powstania nowej – Konstytucji jest traktowany poważnie, to trudno byłoby odmówić prezydentowi, że zawodowo kręci na siebie bat, ponieważ ostatnie lata generalnie pokazały, że żyjemy w ustrojowej nierównowadze, gdzie prezydent jest albo o wiele za mocny, albo o wiele za słaby. W zależności od aktualnej sytuacji politycznej w kraju występuje w roli sabotażysty działań rządu czy parlamentu lub też posłusznego notariusza.
Jest co zmieniać, bo jesteśmy bogatsi o dwadzieścia lat doświadczeń, Sejm jest za duży, Senat niepotrzebny, może wreszcie wypadałoby tym biednym homoseksualistom dać te związki partnerskie czy małżeństwa, skoro to i tak nikomu nie przeszkadza. Obecna Konstytucja, choć trzyma się całkiem nieźle, była przecież pisana raczej „na chwilę”, by jakoś oczyścić się z pozostałości PRL-u. Ja jej słabość dostrzegam przede wszystkim w kwestiach ustrojowych, gdyż niektóre instytucje państwa bardzo szybko okazały się zbędne i potęgują jedynie biurokrację lub – jak mawia pewien znany muzyk – partiokrację.
Natomiast na zmianę Konstytucji nie ma oczywiście najmniejszych szans
Pomijam już te wszystkie polityczne aspekty, gdy prezydent jawnie kpiący sobie z Konstytucji domaga się powołania nowej. Przede wszystkim rzeczywistość polityczna wygląda w taki sposób, że ani w tej kadencji, ani w jakiejkolwiek innej, nie dostrzegam najmniejszych szans na zmiany istniejącej lub stworzenie nowej ustawy zasadniczej.
Konstytucja, bardzo zresztą słusznie, wymaga zgody 2/3 Sejmu, bezwzględnej większości w Senacie, w obu wypadkach przy spełnieniu wymogów frekwencyjnych. Na końcu w tym konkretnym wypadku, o którym mówił Andrzej Duda, niezbędne byłoby też referendum. I to takie prawdziwe, a nie populistyczne z gatunku „ojejku, jak nam wszystkim źle, czy powinniśmy zmienić Konstytucję?” zanim w ogóle przedstawi się jakiekolwiek kryteria i postulaty.
Tym samym Konstytucja jest pewnego rodzaju aktem kompromisu narodowego, na który oczywiście nie widzę najmniejszych szans. Nasza klasa polityczna jest niestety infantylna i nie ma najmniejszych szans żeby dogadali się w kwestii stworzenia nowej Konstytucji. PiS, jak to PiS. Jest tym chłopcem, który na boisku do piłki nożnej cały czas łapie piłkę w ręce, kozłuje, a usunięty z boiska wspina się na drzewo, zaczyna rzucać we wszystkich kamieniami, by na końcu pobiec na skargę do „Pani”. Ale i Platforma Obywatelska nie będzie przyklepywała nawet znakomitego projektu konstytucji, jeśli rywale mieliby ugrać na tym jakieś korzyści polityczne.
Konstytucję zmieniać można, ale nie trzeba
Czy naszej Konstytucji z 1997 roku przydałby się lifting? Delikatny pewnie tak, każdy z nas ma jakąś wizję ustroju. Ja, swoją, z systemem kanclerskich i odchudzonym parlamentem nakreśliłem powyżej. Natomiast należy pamiętać, że to nie są już żarty jak przy kombinowaniu którędy ściągnąć abonament RTV, to bardzo poważna sprawa, od której może zależeć niepodległość państwa. Konstytucja jest bowiem narzędziem umożliwiającym stosunkowo sprawne zarządzanie państwem i chroniącym jego obywateli – jeżeli rządzący i opozycja są przekonani, że mogą zoptymalizować te kwestie, krzyżyk na drogę.
Natomiast nie mam złudzeń co do tego, że w obecnej sytuacji politycznej i jeszcze przez wiele lat po 2019 roku, raczej nie będzie w naszej polityce sytuacji, w której udałoby się dokonać zmian konstytucji. Niech może PiS zajmie się redesignem polskiego godła. To też spodoba się ich elektoratowi, a przy okazji to taki miś orzeł na miarę naszych możliwości.