Przekształcenie elastycznej formy zatrudnienia w etat będzie kosztowne, ale nie tak bardzo, jak wieszczy Mateusz Morawiecki
Reforma Państwowej Inspekcji Pracy ma przynieść jedną ważną zmianę w postaci możliwości przekształcenia umowy cywilnoprawnej albo umowy B2B w umowę o pracę. Nie ma się co dziwić, że taki obrót spraw nie podoba się przedsiębiorcom, którzy korzystali z elastycznych form zatrudnienia. Mają się czego obawiać także nie-pracownicy: kontraktorzy B2B i zleceniobiorcy. Przypadek wykonawców dzieł jest nieco bardziej skomplikowany. Siłą rzeczy z tych obaw postanowili skorzystać także politycy opozycji.
Były premier Mateusz Morawiecki postanowił zwrócić uwagę na koszty zamiany umowy w etat. Nie chodzi wcale o wsteczne konsekwencje zaległych składek i zaliczek na podatek dochodowy, jakie powinien odprowadzić pracodawca. Na dobrą sprawę należałoby wręcz pochwalić, że skupił się on na niżej wypłacie, jaka każdego miesiąca będzie wpływać na konto świeżo upieczonego pracownika po decyzji inspektora PIP. Problem w tym, że wyliczenia od pewnego momentu zaczynają wyglądać na manipulację.
Nadchodzi największa obniżka płac w III RP – firmowana przez Donalda Tuska!
Co dokładnie znajdziemy w grafice załączonej do postu Mateusza Morawieckiego w serwisie X? Zestawienie zarobków netto na umowie o pracę oraz "innym rodzaju umowy" z podziałem na dwie grupy wiekowe.
W przypadku osób powyżej 26 lat mamy do czynienia ze stosunkowo niewielkimi zmianami. Zarabiający 10 000 zł brutto pracownicy otrzymują na rękę 7 147,39 zł, a nie-pracownicy 7 253,34 zł. Różnica wynosi więc 375,95 zł. Zaboli, ale nie zrujnuje. Warto wspomnieć, że przy tegorocznej płacy minimalnej, która wynosi 4 666 zł, różnica wynosi jedynie 160,04 zł.
Ciekawie robi się, gdy uwzględnimy osoby poniżej 26 lat. Młody dorosły zarabiający 10 000 zł brutto otrzymywać ma dzisiaj dokładnie tyle na rękę. Jako pracownik otrzymywałby jedynie 7 852,39 zł netto. Tym samym koszty przekształcenia umowy w etat wynoszą astronomiczne 2 147,61 zł. Robi wrażenie. Nawet w przypadku nie-pracownika zarabiającego dzisiejszą płacę minimalną mamy różnicę 1 002,08 zł.
Koszt przekształcenia umowy w etat zbliży się do 2 tys. zł tylko w przypadku studentów na zleceniu mających poniżej 26 lat
Wyliczenia Mateusza Morawieckiego dotyczące osób powyżej 26 lat w zasadzie się zgadzają, pomijając oczywiście pewne niuanse w postaci odmiennej specyfiki wszystkich trzech głównych typów elastycznych umów o pracę.
Na przykład przywołana przeze mnie umowa o dzieło nie pozwala na odprowadzanie normalnej składki zdrowotnej. By mieć dostęp do państwowej opieki zdrowotnej bez konieczności płacenia za wszystko z własnej kieszeni trzeba wykupić dobrowolne ubezpieczenie zdrowotne. Jeżeli taka osoba nie zarabia średniej krajowej, to będzie automatycznie stratna względem etatowca.
W przypadku umów B2B mamy różnego rodzaju odchylenia wynikające z wyboru określonej formy opodatkowania przez przedsiębiorcę oraz cyklu ulg składkowych w postaci na przykład Małego ZUS Plus oraz wakacji składkowych. Sprawy nie ułatwia brak podania przez byłego premiera dokładnej specyfikacji, o jakie "inne umowy" chodzi. Możemy jednak domniemywać, że w grę wchodzi umowa zlecenia. Dlaczego? Bo to najprostszy sposób na uzyskanie astronomicznej różnicy pomiędzy taką umową a etatem w przypadku osób poniżej 26 roku życia.
Młodzi podatnicy poniżej tej magicznej bariery wieku mogą korzystać z dwóch kluczowych zwolnień, które pozwalają im uzyskać wynagrodzenie netto równe pensji brutto. Z jednej strony są zwolnieni z PIT, ale tym elementem nie musimy się przejmować. Zerowy PIT do 26 roku życia obejmuje w końcu nie tylko zleceniobiorców, ale także zatrudnionych na umowie o pracę. Co ciekawe: ulga dla młodych nie dotyczy dochodów z wykonywanej działalności gospodarczej, co automatycznie wyklucza nam umowy B2B.
Do wyeliminowania zostają nam składki ZUS i składka zdrowotna. Nie wystarczy nam sam brak obowiązku ich odprowadzania, bo przecież musimy mieć jeszcze tytuł do ubezpieczenia zdrowotnego oraz przynajmniej korzyści wynikającej ze składki emerytalno-rentowej.
Zleceniobiorcy mający mniej niż 26 lat rzeczywiście mogą liczyć na specjalne przywileje. Muszą jednak być studentami. Wówczas ich zleceniodawcy nie muszą odprowadzać za nich składek. Warto w tym momencie zaznaczyć, że umowa zlecenia w połączeniu ze studiowaniem to jedyny sposób, by mieć od państwa wszystko i nie płacić za nic z własnej kieszeni.
W tym momencie powinniśmy sobie zadać pytanie: jak realistyczny jest scenariusz, w którym student równocześnie zarabia 10 000 zł na rękę? Nie twierdzę, że to się nie zdarza. Nawet jednak w sektorze IT trzeba mieć wystarczające doświadczenie, by wznieść się w korporacyjnej hierarchii poza poziom "juniora". Równie istotną kwestią jest sprawiedliwość takiego rozwiązania. Dlaczego właściwie mielibyśmy jako państwo fundować świetnie zarabiającym zleceniobiorcą coś, za co cała reszta Polaków musi każdego miesiąca płacić ciężkie pieniądze?