Jeśli wydawało się komuś, że już trochę ponad 100 zł to za dużo za kilkukilometrowy kurs taksówką (zdarzają się takie żądania), to co by powiedział, gdyby za 8 km przyszło mu zapłacić 650 zł? No właśnie. Tymczasem w Warszawie jeden z taksówkarzy (a przynajmniej za takiego się podawał) żądał takiej właśnie zapłaty od obywatelki Wietnamu.
Kurs taksówką to loteria
Umówmy się – kurs taksówką to loteria. Albo trafi się na miłego, normalnego taksówkarza, który policzy normalną stawkę za przejazd, albo będzie się mieć nieco mniej szczęścia. Delikatnie mówiąc. Taksówkarze to zresztą grupa zawodowa, w której można spotkać bardzo różne osoby. Od uczciwie pracujących poprzez tych, którzy najpierw narzekają na Ubera, a potem sami jeżdżą bez licencji i jakichkolwiek dokumentów. Kurs taksówką może wynieść nas kilkanaście-kilkadziesiąt złotych, a może i kilkaset.
650 zł za 8 km
Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych opisuje na swoim profilu na Facebooku historię pewnej obywatelki Wietnamu. We wtorek (10.04.) kobieta wsiadła do taksówki przed halą Banacha w Warszawie. Podobno „taksówkarz” nie należał do żadnej korporacji, nie był zrzeszony – po prostu działał na własną rękę, ale miał oznaczony samochód. Wietnamka poprosiła o kurs do Raszyna. Po dotarciu na miejsce kierowca zażądał za kurs taksówką na tym dystansie zapłaty w wysokości… 650 zł. A pamiętajmy o tym, że Raszyn znajduje się tuż pod Warszawą, a nie na drugim krańcu województwa. Kobieta zdawała sobie sprawę z tego, że kurs nie powinien tyle kosztować, więc zapłaty odmówiła. Taksówkarz jednak stwierdził, że dowiedzie swojego (albo zwyczajnie liczył na to, że kobieta się przestraszy) i pojechał z nią… na komisariat.
Taksówkarz przedstawił sprawę dyżurnemu, kobieta w międzyczasie zadzwoniła po swojego znajomego, prawdopodobnie licząc na jego wsparcie. Co się jednak okazało? Policjant poprosił taksówkarza o paragon i pozwolenie na przewóz osób. I nagle – niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – taksówkarz złagodniał i przestał się awanturować. Ba, zrezygnował z zapłaty za kurs. Policjant spisał dane i polecił stronom… dogadać się poza komisariatem. Jak informuje Ośrodek, Karolina Kańka z komendy w Pruszkowie potwierdza, że takie zdarzenie faktycznie miało miejsce.
W Uberze by się to nie zdarzyło
Uber ma wiele mankamentów, a jakość usługi spada. Wiadomo jednak, że w Uberze taka sytuacja nie miałaby miejsca – klientka z góry wiedziałaby, jaką kwotę ma zapłacić za przejazd. Oczywiście istnieje duże prawdopodobieństwo, że „taksówkarz” żadnym taksówkarzem nie był, zwłaszcza, że bardzo szybko wycofał się z żądań. Takie historie dzieją się jednak niemal równolegle ze strajkiem taksówkarzy, oburzających się na Ubera czy Bolta. Wnioski niestety nasuwają się same – i to niezależnie od tego, że taksówkarze to zróżnicowana grupa, a taksówkarz z historii mógł być zwykłym oszustem.