Właściciele małych, prywatnych sklepów są w coraz gorszej sytuacji. Większość ludzi robi zakupy w dyskontach. A rynek sklepów rodzinnych, znajdujących się w najbliższej okolicy wielu z nas, niemal w całości przejęła Żabka. W utyskiwaniach przedsiębiorców zajmujących się handlem na niewielką skalę jest jednak ciekawy paradoks. Choć narzekają oni na ekspansywność Lidla i Biedronki, sami często robią tam zakupy.
Pojawienie się dużych sieci handlowych było w Polsce kwestią czasu
Jeśli na danym rynku można sporo zarobić, to jedynie kwestią czasu jest to, że pojawiają się wyspecjalizowane podmioty. I przejmują znaczną jego część. Tak właśnie stało się w Polsce już lata temu.
Obok tego należy wskazać na sieć Żabka. Nie konkuruje ona z dyskontami ani z supermarketami, a z małymi sklepami. Takimi, które klienci odwiedzają zwykle po to, by zrobić w nich drobne zakupy. Właściwie większość z nich już pokonała.
Prowadzenie małego, rodzinnego sklepu praktycznie się nie opłaca
Rentowność prowadzenia małych, rodzinnych sklepów jest w dzisiejszych realiach znikoma. Nawet przy założeniu, że i duże, i średnie, i małe firmy płacą proporcjonalne do zysków podatki.
Można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że mniejsze daniny dla drobnych sklepikarzy niewiele by tu zmieniły. Choćby dlatego, że stanowią one często znikomą część ich kosztów. Na gros z nich składają się przecież składki ZUS, utrzymanie lokali, pensje pracowników czy ceny energii.
Poza tym – i to wydaje się tutaj największym problemem – mali przedsiębiorcy prowadzący prywatne sklepy spożywczo-przemysłowe nie mają możliwości zakupu wielu towarów w atrakcyjnych cenach. Cały ich asortyment nigdy nie będzie więc konkurencyjną ofertą.
Ceny produktów w hurtowniach, do których posiadają dostęp, są nierzadko podobne lub wyższe do tych obowiązujących w dyskontach w detalu. Stąd mali przedsiębiorcy, narzekając na ekspansywność Biedronki czy Lidla, sami nieraz robią tam zakupy, przyłapywani na tym przez klientów.
Rodzinne sklepy mogą konkurować z dyskontami i z Żabką, koncentrując się na tym, co nie jest ich priorytetem
Z tego powodu jeśli właściciele niewielkich sklepów chcą przetrwać, muszą skoncentrować się na sprzedawaniu takich produktów, które nie stanowią priorytetu dla Biedronki, Lidla czy Żabki. Wśród nich można wymienić np. owoce, warzywa, mięso, ryby czy pieczywo.
Istotna część klientów wspomnianych sklepów kupuje w nich głównie produkty o długiej przydatności do spożycia oraz artykuły przemysłowe. A towary z wyliczonych tu kategorii nabywa w innych miejscach, mając obawy co do ich jakości w sieciówkach.
Często są to aż cztery różne sklepy: warzywniak, sklep mięsny, sklep rybny oraz piekarnia (aczkolwiek sklepów rybnych jest obecnie coraz mniej). Można sądzić, że wiele takich osób chętnie zdecydowałoby się na zaoszczędzenie czasu, gdyby pojawiła się możliwość zakupu wszystkich tych towarów w jednym miejscu. Oczywiście jeśli byłyby one odpowiedniej jakości.
Gdyby właściciele małych sklepów wyszli do klientów z taką ofertą, nie musieliby się kryć z tym, że oni także robią zakupy w dyskontach.
Wówczas mogliby wprost mówić im, że nabywają tam to, co jest tam w atrakcyjnych cenach w stosunku do jakości, bo wszystkie inne produkty mają u siebie.