Wydawać by się mogło, że mandaty uzależnione od dochodów sprawcy byłyby nową jakością w ściganiu wykroczeń. Dotyczy to przede wszystkim tych drogowych i bogaczy w wypasionych furach śmiejących się w twarz innym uczestnikom ruchu drogowego. W praktyce jednak pomysł śmiało można nazwać szkodliwym. Najważniejsze wydają się względy czysto praktyczne.
Zwykły mandat nie skłoni osoby zamożnej do unikania popełniania wykroczeń drogowych w przyszłości
Wielu kierowców o co najwyżej przeciętnych dochodach z pewnością zastanawia się, dlaczego właściwie bogacze nie muszą płacić wyższych mandatów. W takim rozumowaniu nie ma nic niewłaściwego, bo po jego stronie stoi matematyka. Klasyczny taryfikator mandatów zawierający co najwyżej widełki kwot, w których granicach mają poruszać się policjanci, prowadzi do zauważalnej nierówności. Ta sama kwota znaczy coś zupełnie innego dla bogacza w luksusowym aucie, a co innego dla przeciętnego Kowalskiego. Pierwszy nawet nie odczuje tych kilkuset złotych. Dla drugiego jest to już dość bolesny wypadek.
W takich warunkach trudno o urzeczywistnienie wychowawczej i prewencyjnej funkcji kary. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że budzą one w sprawcach poczucie bezkarności. Dlatego właśnie od dłuższego czasu niczym bumerang powracają mandaty uzależnione od dochodów. To bardzo interesująca koncepcja, która zapewne wprowadziłaby odrobinę upragnionej sprawiedliwości. Problem tylko w tym, że nawet jeśli byłaby realna, to jej urzeczywistnienie prowadziłoby do szeregu poważnych komplikacji. Mówiąc wprost: jest to pomysł szalenie wręcz niepraktyczny, jeśli nie wprost szkodliwy.
Rzecz jasna nie mam absolutnie nic przeciwko płaceniu dotkliwych kar przez osoby zamożne. Przyznaję przy tym, że mandaty uzależnione od dochodów przyniosłyby społeczeństwu pewną korzyść. Równocześnie jednak jestem zdania, że gra nie jest warta świeczki. Wspomniane przeze mnie komplikacje dotyczą bowiem nie kwestii związanych z różnymi koncepcjami sprawiedliwości, ale ze względami czysto praktycznymi. Równość wobec prawa odłóżmy więc na bok. Zastanówmy się, jak takie rozwiązanie funkcjonowałoby w polskich warunkach.
Mandaty same w sobie to najprostsza i najszybsza forma ukarania kogoś, jaką dysponuje polskie prawo. Nie trzeba przeprowadzać całego postępowania. Ot, uprawniony funkcjonariusz wystawia mandat, a sprawca wykroczenia zgadza się go przyjąć i płaci, albo się nie zgadza i sprawa trafia do sądu. Uzależnienie wysokości kary od dochodu sprawcy praktycznie niweluje nam tę zaletę.
Mandaty uzależnione od dochodów mają szansę, jeśli zupełnie zignorujemy problemy organizacyjne
Mandaty uzależnione od dochodów nie są w stanie działać bez sposobu na jego ustalenie. Siłą rzeczy policjant czy strażnik miejski wystawiający taki mandat nie będzie dysponował szybką odpowiedzią na pytanie, ile dany gagatek zarabia co miesiąc. Zastosowanie stawek dziennych nie wchodzi tutaj za bardzo w grę. Te w końcu każdorazowo określa sąd wymierzający grzywnę w trakcie pełnoprawnego postępowania.
Informacjami na ten temat teoretycznie dysponują organy podatkowe. Karkołomna integracja systemów informatycznych od baz danych Skarbówki po poszczególnych funkcjonariuszy wcale nie musi rozwiązać nam problemu. W końcu nie bez powodu mówimy o roku podatkowym – rozliczanie następuje co roku.
Być może więc należałoby wprowadzić jakąś fikcję prawną w postaci parametru luźno sprzężonego z naszym faktycznym dochodem? Możemy uzależnić wysokość mandatu od zaliczki odprowadzanej co miesiąc na podatek dochodowy. Co jednak w sytuacji, gdy złożymy naszemu pracodawcy deklarację PIT-2? Alternatywę stanowi próg podatkowy, w który się łapiemy. W podatku PIT mamy trzy: pierwszy, drugi oraz daninę solidarnościową. Brzmi obiecująco, jednak i to kryterium ma pewne mankamenty. W grę wchodzą różne sprytne sposoby na obniżenie zobowiązania, takie jak wspólne rozliczanie z małżonkiem.
Nie sposób nie zauważyć, że istnieją również osoby, które zarabiają w mniej regularny i zdecydowanie mniej standardowy sposób. Nie sposób także nie wspomnieć o osobach, które nie mają żadnych dochodów. Czy byłyby one zwolnione z mandatów w ogóle? Takiego rozwiązania chyba nie postuluje nikt poczytalny.
Jak więc sprawić, że mandaty uzależnione od dochodów zadziałają? Możemy skopiować rozwiązania stosowane w Europie i po prostu wystawiać mandat opiewający na jakiś odsetek dochodów sprawcy i dalej niech się martwi on i właściwy urząd skarbowy. Warto jednak na wszelki wypadek ustalić też jakąś minimalną wysokość, za punkt wyjścia obierając sobie płacę minimalną, a nie średnią krajową. Należy przy tym wspomnieć, że przymknięcie oko na problemy wcale nie sprawi, że one nagle znikną.