Realizacja w tym roku rządowego pomysłu na zapewnienie matkom przynajmniej czwórki dzieci emerytur stoi pod znakiem zapytania. Ministerstwo finansów jest zdania, że w budżecie nie ma skąd wygospodarować środki na jego realizację od marca. Warto zauważyć, że to nie byłoby pierwsze przesunięcie wypłat „rodzicielskiego świadczenia uzupełniającego”.
Rodzicielskie świadczenie uzupełniające – najniższa emerytura dla matek, lub samotnych ojców, przynajmniej czwórki dzieci
To było do przewidzenia. Prędzej czy później w budżecie zabrakło pieniędzy na któryś z ambitnych programów socjalnych rządu Prawa i Sprawiedliwości. Po programie Rodzina 500 Plus, dopłatach do cen energii, czy zachętach finansowych dla myśliwych za polowanie na dziki, rząd postanowił przyznać matkom przynajmniej czwórki dzieci „rodzicielskie świadczenie uzupełniające”, a więc specjalne emerytury. Beneficjentami programu mieli być również ojcowie, którzy samotnie wychowywali taką ilość potomstwa. Zgodnie z założeniami jego pomysłodawców, ma on objąć ok. 80 tysięcy osób.
Matczyne emerytury miały zacząć być wypłacane już od marca 2019 r. Jak podaje PAP mogą być z tym problemy. Ministerstwo finansów jest zdania, że realizacja projektu w tak krótkim terminie jest niewykonalna. Emerytura taka ma wynosić tyle, ile najniższa przewidziana przez prawo emerytura, a więc ok. 880 zł. netto. W sytuacji, gdyby dana osoba już otrzymywała emeryturę z ZUS albo KRUS niższą od tej kwoty, byłaby ona do niej podwyższana.
Razem dawałoby, teoretycznie, to przeszło osiemset milionów złotych rocznie. Szacunki samych pomysłodawców wskazują jednak, że mogą być one przynajmniej o sto milionów złotych większe. Takich środków w tegorocznym budżecie po prostu nie ma.
Waloryzacja podstawowych świadczeń dla ministerstwa finansów jest ważniejsza, niż matczyne emerytury
Oczywiście, nie oznacza to, że rządzący zapomnieli o emeryturach układając budżet państwa na rok 2019. W projekcie znalazły się rezerwy celowe przeznaczone na wypłatę i waloryzację rent i emerytur oraz na świadczenia uzupełniające. Wynoszą jednak one nieco ponad miliard złotych. To oznacza, że możliwości wprowadzenia w życie dodatkowego świadczenia są, siłą rzeczy, bardzo ograniczone. Ściślej mówiąc: albo waloryzacja, albo matczyne emerytury. Łatwo zgadnąć, co dla rządzących powinno stanowić priorytet.
W odpowiedzi na zastrzeżenia ministerstwa finansów pomysłodawca projektu, a więc ministerstwo rodziny, pracy i polityki społecznej, stwierdził, że decyzję co do przesunięcia realizacji „rodzicielskiego świadczenia uzupełniającego” powinien podjąć Stały Komitet Rady Ministrów. Jest jednocześnie zdania, że uwzględniając wcześniejsze przesunięcie wypłat, pierwotnie matczyne emerytury miały ruszyć od stycznia, z pewnością będzie możliwość przesunięcia części środków tak, by świadczenie udało się wypłacić w terminie.
Wzrostu populacji nie zapewni się, niestety, specjalnymi emeryturami
Założenia programu „rodzicielskiego świadczenia uzupełniającego” wydają się być szczytne, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Zapewnienie emerytur osobom, które poświęciły życie wychowywaniu potomstwa i z tego powodu niekoniecznie były w stanie taką samą uwagę poświęcić karierze zawodowej byłoby czymś słusznym. Warto jednak zauważyć, że mają one dotyczyć jedynie rodzin wielodzietnych. Oznacza to, że matczyne emerytury mogą co najwyżej stanowić jakiś element polityki prorodzinnej państwa.
Ta, niestety, nie wydaje się być przesadnie skuteczna, nawet z uwzględnieniem dużo bardziej ambitnego programu Rodzina 500+. Sytuacja demograficzna naszego kraju nie poprawi się tylko i wyłącznie za sprawą dodatkowych świadczeń o charakterze socjalnym. Przede wszystkim, osoby w wieku rozrodczym muszą czuć, że ich sytuacja życiowa jest stabilna. Wtedy dopiero będą mogli sobie w ogóle pozwolić na powiększenie rodziny. Nic więc dziwnego, że ministerstwo finansów woli przeznaczyć w tym roku pieniądze na waloryzację rent i emerytur.