Sama silna wola nie wystarczy. Badanie Uniwersytetu Oksfordzkiego dowodzi, że rzucanie palenia papierosów metodą na tzw. „zimnego indyka” („cold turkey”), czyli z dnia na dzień i na własną rękę, kończy się sukcesem u 3-5 na 100 palaczy. Szanse rosną, kiedy lekarz przepisuje palaczowi nikotynową terapię zastępczą i leki uśmierzające głód nikotynowy. Ale nadal nie rosną na tyle, by mówić o spektakularnym sukcesie w rzucaniu nałogu. Bo nawet pomimo leczenia, zdecydowana większość palaczy wraca do papierosów. Rządy dobrze o tym wiedzą i szukają skutecznych sposobów na zniechęcenie palaczy do wdychania szkodliwego dymka.
Lepiej zapobiegać niż leczyć?
Jedną z takich dróg jest ograniczanie u palaczy szkód spowodowanych paleniem papierosów. Taki kierunek lata temu zaproponowała zresztą Światowa Organizacja Zdrowia (WHO). Zrobiła to w pierwszym międzynarodowym traktacie o zdrowiu publicznym, który dotyczył problemu palenia. WHO mówiła wprost o potrzebie ograniczania szkodliwości tego nałogu w art. 1 pkt D:
„ograniczenie użycia tytoniu” oznacza zbiór strategii ograniczenia popytu, podaży i szkodliwego działania, których celem jest poprawa stanu zdrowia ludności poprzez eliminowanie lub zmniejszanie konsumpcji wyrobów tytoniowych i narażenia na dym tytoniowy.
W oryginale WHO stosuje tutaj zwrot „harm reduction”. Zwraca też uwagę na potrzebę zmniejszania narażenia na dym, który palacze wtłaczają do swoich płuc. To przede wszystkim w nim – a nie w nikotynie jako takiej – tkwi największa trucizna.
Prośba lepsza od groźby
Od blisko dekady o potrzebie redukcji szkód u nałogowych palaczy mówi się w… Warszawie. Podczas dziewiątej już edycji Międzynarodowego Forum o Nikotynie (GFN), prawie 50 ekspertów z dziedzin medycyny i polityki przekonywało, że lepsze efekty przynosi mówienie do palaczy językiem korzyści, niż językiem gróźb. W tym roku tematem przewodnim GFN była kwestia praw człowieka, w którą wpisano prawo dostępu osób palących do rzetelnej informacji o wyrobach mniej szkodliwych od papierosów, które zbiorczo opisywano jako „wyroby bezdymne”.
Inaczej mówiąc: zachęcanie palaczy do wybierania mniej toksycznych produktów z nikotyną niż papierosy (w tym gronie wymieniano e-papierosy, podgrzewacze tytoniu i saszetki nikotynowe) – jest sposobem na zniechęcanie ich do palenia, które szkodzi im o wiele bardziej.
Badacze zgodnie podkreślali, że przestawienie się palaczy z papierosów na alternatywne źródła nikotyny nie jest idealnym rozwiązaniem, ale wciąż jest to lepsze od dalszego palenia papierosów. Zwłaszcza ze zdrowotnego punktu widzenia: produkty alternatywne do papierosów uwalniają bowiem nikotynę bez spalania tytoniu i bez konieczności wdychania dymu papierosowego.
Innymi słowy – odpowiadają one na wezwanie WHO sprzed prawie 20 lat, by dążyć do ograniczania narażenia palaczy na dym papierosowy.
Podczas GFN eksperci podawali przykłady, jak tzw. bezdymne produkty z nikotyną mogą uzupełniać krajowe programy walki z paleniem, zmniejszając odsetek osób palących i poziom konsumpcji papierosów. Wśród państw stosujących taką strategię wymieniano m.in. Nową Zelandię, Stany Zjednoczone, Kanadę czy Wielką Brytanię. W kręgu europejskim na głównego rzecznika redukcji szkód wyrastają dzisiaj Czesi. Rząd w Pradze nie ukrywa, że redukcja szkód związanych z paleniem papierosów będzie jednym z priorytetów podczas jego prezydencji w UE.
Nie wiadomo jednak, czy kiedykolwiek doczekamy się takiego podejścia wobec palaczy w Polsce. Chociaż i u nas święci ono swoje ciche sukcesy, np. w walce z narkomanią.
Jak Szwecja zgasiła papierosy
Jednym z przykładów państw, które zgasiły papierosy za sprawą bezdymnych alternatyw z nikotyną, jest dzisiaj Szwecja.
Warto w tym kontekście zaznajomić się z opinią szwedzkiego eksperta, prof. Karl Fagerströma, psychologa z Uniwersytetu w Uppsali i twórcy kwestionariusza pozwalającego ocenić stopień uzależnienia palacza od nikotyny. Szwedzki naukowiec jest też jednym z głównych pomysłodawców nikotynowej terapii zastępczej dla palaczy, czyli preparatów zawierających nikotynę w plastrach, gumach, tabletkach czy sprayach. Jego zdaniem dziś równie ważne dla palaczy mogą być produkty z obszaru redukcji szkód, co produkty nikotynozastępcze.
Prof. Fagerström pokazywał wykres, zgodnie z którym odsetek palaczy w Szwecji jest najniższy w Europie – nie przekracza 5 proc. Ten kraj może też pochwalić się najniższym odsetkiem zgonów przypisywanych paleniu tytoniu. Zgodnie z danymi przytaczanymi przez prof. Fagerstroma, Szwecja ma najniższy wskaźnik śmiertelności na: raka płuca (87 przypadków na 100 tys. zgonów, przy średniej UE wynoszącej 220 / 100 tys. zgonów), inne nowotwory przypisywane paleniu papierosów (36 zgonów na 100 tys., przy średniej UE 105 zgonów) i najniższą śmiertelnością z powodu chorób sercowo-naczyniowych (72 zgony / 100 tys., przy średniej UE 170 zgonów).
Zdaniem szwedzkiego eksperta tak dobre wyniki są efektem odejśca Szwedów od papierosów na rzecz bezdymnych produktów z nikotyną – głównie snusu i woreczków nikotynowych. Te ostatnie dają według Fagerströma podobne skutki zdrowotne, co gumy z nikotyną, wykorzystywane w rzucaniu palenia.
Redukcja szkód, czyli co robić, kiedy nic nie działa na palacza?
Lata temu Uniwersytet w Toronto sprawdził, ile prób potrzebują palacze, aby definitywnie – czyli przynajmniej na rok – rozstać się z papierosami. Wcześniej zakładano, że wystarczy 8 do 14 prób. Wspomniane badanie kanadyjskich naukowców wykazało jednak, że statystyczny palacz „rzuca” papierosy w swoim życiu nawet 30 razy, zanim faktycznie je rzuci. O ile rzuci. To pokazuje siłę tego nałogu.
Zdaniem prof. Davida Sweanora z Wydziału Prawa Uniwersytetu w Ottawie, działającego na rzecz ograniczania palenia papierosów od 1983 r., powinniśmy zmierzyć się ze smutną prawdą. A brzmi ona tak: większość palaczy prędzej umrze, niż zerwie z papierosowym nałogiem:
Swego czasu ze strony środowisk zajmujących się zdrowiem publicznym słyszeliśmy, że u osób chcących rzucić palenie szanse na sukces wynoszą jak 1 do 5. Brzmiało to świetnie, bo wyglądało trochę jak na loterii: za każdym razem, gdy kręcisz kołem, masz realne szanse na wygraną. Ale równolegle z badań naukowych dowiadywaliśmy się, że faktyczny odsetek osób skutecznie rzucających nałóg na własną rękę oscylował w granicach… 3-5 proc. To oznacza, że zdecydowana większość ludzi nałogu nie rzuci. I musimy ich zrozumieć, wspierając w decyzjach, które okażą się dobre dla ich zdrowia.
Prof. Sweanor przyznał też, że kiedyś walczył głównie z firmami tytoniowymi, a dziś walczy z tymi, którzy uniemożliwiają palaczom dostęp do produktów mniej szkodliwych niż papierosy. Zwłaszcza, że niezależne badania naukowe potwierdzają ich niższą szkodliwość:
Wiemy od dekad, że to wdychanie dymu papierosowego, a nie sama nikotyna, odpowiada w większości za rozwój chorób związanych z paleniem. Dziś dysponujemy produktami, które pozwalają znacznie poprawić stanu zdrowia w tej populacji, jeśli tylko dopuścimy je na rynek i zachęcimy palaczy do przestawienia się na nie.
Jak z kolei mówi prof. Riccardo Polosa, pulmonolog i alergolog, dyrektor włoskiego Instytutu Medycyny Wewnętrznej i Immunologii Klinicznej:
Jako lekarz i specjalista zdrowia publicznego z radością witam każdy nowy produkt, który jest wyzwoleniem od palenia. Badania kliniczne, które prowadzę na Uniwersytecie w Katanii, pokazały, że u chorych na przewlekłą obturacyjną chorobę płuc [POChP] i astmę, taka zmiana [przejście z papierosów na produkty alternatywne] poprawia funkcjonowanie układu oddechowego.
Warto mieć na uwadze, że redukcja szkód, której celem jest zmniejszanie u palaczy ryzyka zdrowotnego wywołanego paleniem papierosów – wchodzi w grę dopiero wtedy, kiedy tradycyjne metody leczenia przestają działać. To zatem kolejny wagonik, który Ministerstwa Zdrowia w wielu krajach dołączają dziś do swojej lokomotywy z napisem: walka z papierosami.
Szkoda, że polskie Ministerstwo Zdrowia nie idzie z duchem czasu
Stosowanie redukcji szkód w praktyce oznaczałoby wprowadzenie takich przepisów i procedur, które jasno oddzieliłyby te produkty, które szkodzą uzależnionym najbardziej od tych, których szkodliwość jest niższa. Sędzią w tej sprawie może być nauka i np. badania toksykologiczne, pozwalające ocenić, po której stronie taki produkt powinien się znaleźć. To pierwszy krok.
Drugim krokiem byłoby zapewnienie osobom uzależnionym dostępu do informacji o produktach mniej szkodliwych niż te, z których obecnie korzystają. Po to, aby wspierać ich prozdrowotne wybory. Nawet jeśli byłby to wybór „mniejszego zła”.
Badacze i specjaliści z całego świata wzywają do włączenia redukcji szkód do polityki antypapierosowej. I podają przykłady państw, w których już tak się dzieje. Clive Bates, były pracownik WHO, a dzisiaj dyrektor agencji konsultacyjnej The Counterfactual, koncentrującej się na pragmatycznym podejściu do zrównoważonego rozwoju i zdrowia publicznego, wskazywał jako przykład Wielką Brytanię.
Imponujący jest również przypadek Norwegii: odsetek palaczy w ostatnich 10 latach spadł tutaj o 50 proc., co ma związek z popularyzacją bezdymnych wyrobów z nikotyną. W Japonii w ciągu ostatnich 5 lat odsetek palaczy spadł o 44 proc., co przypisuje się temu, że palacze częściej wybierają podgrzewacze tytoniu zamiast papierosów. A w Nowej Zelandii Ministerstwo Zdrowia samo zachęca palaczy do wybierania takich alternatyw…
Dla naszego Ministerstwa Zdrowia takie zachowanie brzmi pewnie jak herezja. I być może dlatego mamy dzisiaj to, co mamy – prawie 8 milionów palaczy nad Wisłą. Niemal tyle samo, co 10 lat temu. Ostatnią dekadę walki z papierosami przespaliśmy. I jeśli nasz resort nie podejmie odpowiednich działań, to prawdobpodobnie kolejna dekada też będzie spalona…