Część miliarderów twierdzi, że podatki dla dobrze zarabiających osób powinny być wyższe. To się bardzo łatwo mówi z perspektywy osoby, która ma setki spółek, fundacji, Kajmany i całe piętro w wielkim biurowcu, które każdego dnia pracuje nad ich optymalizacją podatkową.
Od kilku lat mam takie nieodparte wrażenie, że cichą i niewymienianą w podręcznikach rolą systemu podatkowego jest zapewnianie monopolu magnaterii. System podatkowy ma chronić, by nowobogaccy konkurenci nie podskakiwali zbyt wysoko w stosunku do dużych graczy.
Przedsiębiorcy mogą się starać, ale system stoi na straży tego, by przypadkiem zbyt łatwy nie był awans do ekstraklasy świata biznesu. Stąd też z umiarkowanym entuzjazmem słucham jak George Soros i jego koledzy miliarderzy twierdzą, że podatki dla najbogatszych są za niskie, bo oczyma wyobraźni już widzę jak ostatecznie płaci je po prostu dobrze prosperujący przedstawiciel wyższej klasy średniej, a nie miliarderzy. Tak przynajmniej podwyżki podatków robi się po polsku, czego najlepszym przykładem jest danina solidarnościowa. Szczęśliwie nie aż tak radykalna, jak w pierwotnych założeniach.
Żeby nie było, że ja sobie te opinie wymyślam na poczekaniu i to takie niepoparte faktami refleksje. Pomijam już nawet historie Netflixa czy Amazona, który zanotował dwukrotny wzrost zysku przed opodatkowaniem – z 5,6 do 11,2 mld dolarów, od czego nie zapłacił złamanego dolara podatku, a nawet dostał jeszcze 129 mln dolarów zwrotu. To akurat specyficzna sytuacja wypominana głośno w debacie publicznej o złych kapitalistach, natomiast wynika ze znaczącego pomniejszenia wysokości podatku przez Donalda Trumpa. Jeffa Bezosa zostawmy na chwilę na boku.
Bo skoro George Soros co wywiad nawołuje do podniesienia podatków, to ja chciałbym wreszcie zapytać: a kiedy zacznie płacić te obecne? W przeszłości byliśmy świadkami doniesień wskazujących na dość spore, bo milionowe zaległości podatkowe Georga Sorosa (pisze o tym np. TVN24BiŚ).
Wykorzystując lukę w prawie, która pozwalała na odroczenie podatków od opłat wnoszonych przez klientów i inwestowanie ich w jego funduszu, zgromadzić miał miliardy dolarów. Pikanterii dodaje fakt, że słynny inwestor dotychczas nawoływał do podwyższenia podatków.
Stara śpiewka, bo ta informacja pochodzi już z 2015 roku.
I tak to niestety wygląda
List do prezydenta Trumpa z prośbą o dodatkowy podatek dla najbogatszych 0,1% Amerykanów podpisało jak dotąd 19 miliarderów, w tym George Soros. Nie jestem pewien, czy zgadzam się z ich argumentami. Tutaj moich neoliberalnych sympatyków zapewne rozczaruję, jednak światowa gotówka zaczyna mieć istotny problem kumulacji w portfelach stosunkowo niewielkiej liczby osób. Pieniądze znajdują się poza obiegiem, przepływają w zdecydowanie mniejszym stopniu, niż przywykliśmy, a to z kolei stwarza rozmaite zagrożenia nie tylko dla wolnego rynku, ale nawet światowego pokoju.
Zresztą, widzimy to w delikatniejszej postaci choćby na rynku nieruchomości, gdy całe apartamentowce są często wykupowane przez 1-2 osoby, a przeciętnych, osób nie stać w galopujących cenach choćby na jeden kredyt. Ma to też oczywiście swoje zalety, jak na przykład bardziej konkurencyjny rynek najmu, jednak wolny rynek nie oznacza całkowitej wstrzemięźliwości państwa, gdy należałoby dokonać pewnych korekt lub wytyczyć nowe kierunku rozwoju (koncepcją regulacyjną jest na przykład podatek katastralny, niezbyt mi miły, bo równocześnie atakujący klasę średnią starającą się w skromnym zakresie zabezpieczyć przyszłość, a nawet ubogich spadkobierców). Państwo jednak woli się zajmować bezrefleksyjnym rozdawaniem pieniędzy. Co zresztą wszystkie problemy rynku w jeszcze większym stopniu pogłębia.
Bardzo łatwo jest krzyczeć o potrzebie podniesienia podatków, szczególnie jeśli się ich nie płaci. Bardzo zamożni ludzie posiadają zorganizowane struktury, które pomagają im unikania podatków i jest to naturalny mechanizm obronny powiązany z ich możliwościami. Boli jednak skala hipokryzji w tego typu postulatach, ponieważ doświadczenie pozwala podejrzewać, że większość obciążeń podatkowych, przy jednoczesnym ograniczaniu wsparcia socjalnego zarezerwowanego zwykle dla ubogich, pokryje tradycyjnie klasa średnia.
Więc kiedy słyszę taki publicystyczny pomysł „podatku dla najbogatszych”, to o losy przykładowych państwa Kulczyków, Solorzów-Żaków, Staraków itd. jestem dziwnie spokojny, za to już dziś współczuję lekarzom, prawnikom, ekspertom, architektom i innym drobnym przedsiębiorcom z dużych miast.
Fot. tytułowa: Niccolo Caranti/Wikimedia, Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported