Jeśli istnieje piekło, to moim zdaniem wygląda jak ulica w centrum polskiego miasta w godzinach szczytu. Niekończący się korek, zdenerwowani kierowcy, świadomość straconego czasu, wszechogarniająca wszystkich frustracja. I jeszcze ta L-ka, która blokuje ruch! Z korkami wygrać się chyba nie da, ale można sprawić, by nauka jazdy nie odbywała się w godzinach największego szczytu.
Zaledwie kilka dni temu sporą część Warszawy została kompletnie zablokowana, bo… na Trasie Toruńskiej zepsuło się auto. Kierowca nie mógł nim odjechać z trasy, więc musiał samochód zostawić na pasie. Kto zna tę trasę, ten wie, jakie skutki może mieć coś takiego. Pamiętając to wydarzenie, zastanawiam się, o ile korki by się zmniejszyły, gdyby nauka jazdy przenosiła się poza godziny szczytu.
Nauka jazdy – czy naprawdę musi się w najbardziej zakorkowanych porach?
Zna to chyba każdy – ogromny korek, który właściwie się nie porusza. Ludzie zachodzą w głowę, czemu jest aż tak tłoczno. Wypadek? Jakiś niespodziewany remont? A potem okazuje się, że to po prostu L-ka nie może ruszyć.
– Przecież trzeba się gdzieś nauczyć jeździć – ktoś powie. Jasne, przecież sam kiedyś blokowałem ruch na drodze, ucząc się trudnej sztuki ruszania. Jedni to przyswajają szybciej, inni trochę wolniej (ja należałem do tej drugiej kategorii), ale przejść to musi każdy. Co innego jednak gdy ktoś uczy się ruszać na w miarę przejezdnej drodze, a co innego, gdy robi to w porze największych korków.
Nauka jazdy poza szczytem – to nie tylko pomysł wymierzony w korki
Gdyby zabronić poruszania się L-kom po centrach miast tylko na przykład od 8 do 9, to jestem przekonany, że rano jeździłoby się nieco szybciej. Podobnie, jeśliby zakazać tego samego powiedzmy od 16 do 17, wszystkim odrobinę lepiej wracałoby się do domu. Chyba gdyby dwie godziny wypadły z grafików szkół jazdy, to nie byłby wielki problem – zarówno na samych szkół, jak i kursantów.
Jestem pewien, że taki zakaz ograniczyłby także ryzyko stłuczek. Poruszanie się po korkach to w końcu niełatwa sztuka, nawet dla bardzo doświadczonych kierowców. A co dopiero dla tych, którzy stawiają pierwsze kroki! Poza tym, wydaje mi się, bazując na własnym doświadczeniu, że po prostu płynniej można nauczyć się ruszania, gdy droga jest względnie przejezdna. Posyłanie osoby początkującej prosto w wielkomiejski korek to jak rzucanie kogoś od razu na głęboką wodę. Nawet jeśli popłynie, to warto od razu tak kursanta stresować?
Pewnie pojawi się kontrargument, że umiejętność jazdy w korkach jest dziś niezwykle potrzebna. Ktoś złośliwy mógłby dodać, że wielkomiejscy kierowcy dziś rzadko znają inny tryb jazdy. Ale może by tak zarezerwować jazdę w godzinach szczytu tylko na koniec kursu na prawo jazdy? To trochę jak z jazdą po autostradzie. Owszem, trzeba się tego nauczyć, ale chyba nikt nie uważa, że od takiej trasy powinna się rozpocząć nauka jazdy. Ale tym bardziej nie powinna się ona zaczynać od przejazdu po Trasie Toruńskiej o godzinie 8 rano.