Sejm przyjął ustawę mającą zwiększyć bezpieczeństwo gazowe naszego kraju. Spośród wszystkich zmian wprowadzanych przez ten akt jedna zasługuje na szczególną uwagę. Nie będzie uwolnienia cen gazu w 2024 r. Przesunięto je na 2027 r. Rządzący powinni teraz zdecydować się na podobne rozwiązanie w kwestii prądu.
Nie będzie uwolnienia cen gazu z końcem przyszłego roku i oby nie było go nigdy
Sejm przyjął ustawę o zmianie niektórych ustaw w celu wzmocnienia bezpieczeństwa gazowego państwa w związku z sytuacją na rynku gazu. Jej przepisy zawierają szereg rozwiązań. Zmiany dotyczą między innymi obliga giełdowego, zwiększenia możliwości magazynowych gazu w Polsce czy katalogu wyłączeń od obowiązku koncesyjnego. Nie da się ukryć, że to przede wszystkim sprawy bardziej techniczne i organizacyjne. Jest jednak jedna zmiana, która z pewnością ucieszy osoby, które ogrzewają swój dom gazem. Nie będzie uwolnienia cen gazu w przyszłym roku.
Przyjęta ustawa oznacza wydłużenie okresu ochrony taryfowej prezesa Urzędu Regulacji Energetyki do 31 grudnia 2027 r. Zgodnie z obowiązującym stanem prawnym, uwolnienie cen gazu powinno nastąpić z końcem 2023 r. Taryfa ochronna obejmuje gospodarstwa domowe, wspólnoty i spółdzielnie mieszkaniowe, szereg instytucji pożytku publicznego, kościoły i związki wyznaniowe.
Skutków zniesienia ochrony w postaci taryf zatwierdzanych przez prezesa URE nawet nie trzeba się domyślać. Mogliśmy na początku tego roku zaobserwować „dobrodziejstwa” w pełni zliberalizowanego rynku gazu ziemnego na przykładzie piekarni i innych przedsiębiorców. O ile dostawcy gazu zapewniają, że uwolnienie cen gazu wcale nie musi oznaczać skokowych wzrostów cen, o tyle wiele wskazuje na właśnie taki scenariusz.
Tymczasem Polska zrezygnowała z importu gazu z Rosji. Uniezależnienie się od kaprysów Kremla stanowiło strategiczny cel naszego państwa od ponad dwóch dekad. Trzeba jednak postawić sprawę jasno: alternatywa nie będzie tańsza. Wciąż nie wiadomo czy rządzącym udało się zawrzeć nowy kontrakt gazowy z Norwegami. Równocześnie mamy kryzys inflacyjny i spodziewany się drastycznego wzrostu cen prądu. W takiej sytuacji uwolnienie cen gazu w ciągu niespełna półtora roku byłoby szaleństwem.
Po co właściwie psuć coś, co działa? Argumentacja Unii Europejskiej w sprawie taryf jest oderwana od rzeczywistości
Skoro uwolnienia cen gazu nie będzie jeszcze przez nieco ponad pięć lat, to można się zastanowić także nad drugim rodzajem taryf zatwierdzanych przez prezesa URE. Teoretycznie Polska powinna również uwolnić ceny energii elektrycznej. W tym przypadku sytuacja odbiorców indywidualnych jest zauważalnie korzystniejsza. To znaczy: nasze władze wcale się nie spieszą z zamykaniem procedury ochrony odbiorcy wrażliwego. Mogą sobie na to pozwolić, bo w przeciwieństwie do gazu nie zapadł żaden wyrok TSUE, który by ich do tego jednoznacznie ponaglał.
Teoretycznie możemy zwlekać z uwolnieniem cen prądu w nieskończoność. Trudno byłoby się spodziewać nacisków ze strony instytucji Unii Europejskiej w sytuacji, gdy cała Europa boryka się z kryzysem energetycznym. Komisja Europejska jest wręcz gotowa poświęcić część założeń polityki klimatycznej Unii, byle by zapewnić obywatelom prąd w gniazdkach i ciepło w domach.
To także całkiem niezły moment na rozpoczęcie dyskusji o tym, dlaczego właściwie powinniśmy uwalniać ceny prądu czy gazu. Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest taka oczywista. Praktyka pokazuje bowiem, że powody, dla których organy unijne forsowały takie rozwiązanie, wcale nie muszą odpowiadać polskiej rzeczywistości.
Obowiązujący system taryfowy stanowi zdrowy kompromis godzący interesy obywateli, koncernów energetycznych i państwa
Unijne założenia są takie, że ochrona odbiorców wrażliwych za pomocą urzędowych taryf uniemożliwia wytworzenie się konkurencyjnego rynku gazu i prądu. Na rynku działa już jednak szereg różnych firm. Owszem, w przypadku gazu dominującym podmiotem jest PGNiG. Wskazać można jednak także Tauron, PGE, Energę, Novum, Elektrix czy Duon. Także w przypadku dostawców energii elektrycznej jak najbardziej występuje konkurencja. Co więcej, nie ma jakiejś jednej taryfy, którą prezes URE narzucałby całej branży.
Jakby tego było mało, obowiązujący system ochrony wcale nie chroni odbiorców indywidualnych przed wyższymi rachunkami. Te niekiedy są dość drastyczne. Przykładem mogą być tegoroczne wzrosty cen energii elektrycznej. Sam prezes URE przygotowuje już Polaków na przyszłoroczne podwyżki. Ceny prądu w 2023 r. wzrosną nawet o kilkadziesiąt procent. Warto także odnotować, że żadnemu z koncernów energetycznych działających w Polsce plajta nie grozi. Trudno oprzeć się wrażeniu, że cały problem rozbija się o to, że firmy te nie zarabiają na gospodarstwach domowych tyle, ile by mogły bez ograniczenia w postaci taryf.
Wydaje się więc, że funkcjonujący obecnie system stanowi swego rodzaju rozsądny kompromis. Koncerny energetyczne mogą zarabiać na przedsiębiorcach. Równocześnie gospodarstwa domowe są w jakimś stopniu osłaniane przez państwo przed skutkami cenowych wstrząsów. Politycy zaś w ten sposób są chronieni przed zrozumiałą wściekłością obywateli, jeżeliby do takiej sytuacji dopuścili. To skądinąd również tłumaczy, dlaczego nie będzie uwolnienia cen gazu z końcem przyszłego roku.
Dlaczego w takim razie psuć system, który spełnia swoje zadania? O liberalizacji rynku gazu i prądu powinniśmy rozmawiać dopiero wtedy, kiedy będziemy mieli dostatecznie zamożne społeczeństwo i w pełni zakończoną transformację energetyczną.