W 2024 r. nastąpi uwolnienie cen gazu dla ostatniej kategorii odbiorców objętych taryfowaniem – gospodarstw domowych. Politycy i przedstawiciele PGNiG zapewniają, że uwolnione ceny wcale nie muszą automatycznie poszybować w górę. Wszystko jednak zależy po prostu od tego, jak drogi będzie gaz na rynkach. Z tym może być niestety różnie.
Ceny gazu w Polsce po ich uwolnieniu będą w jeszcze większym stopniu kształtowane przez ceny samego surowca
Początek roku 2022 upłynął pod znakiem drastycznych podwyżek cen gazu dla przedsiębiorców. Przyczyn takiego stanu rzeczy można wskazać wiele. Przede wszystkim takie a nie inne kontrakty gazowe zawarte z Gazpromem w połączeniu z upiornie drogim surowcem na holenderskiej giełdzie towarowej. Taryfy firmowe nie wzrosłyby jednak po nawet ponad 800 proc., gdyby ceny gazu były w dalszym ciągu regulowane. Nic więc dziwnego, że uwolnienie cen gazu dla gospodarstw domowych w przyszłości może spędzać sen z powiek ogrzewającym dom gazem.
Uwolnienie cen gazu wynika wprost z wyroku TSUE z 2015 r. Trybunał uznał wówczas, że obowiązek zatwierdzania taryf przez Urząd Regulacji Energetyki narusza unijne prawo. Ściślej mówiąc, urzędowe taryfy miały stanowić przeszkodę w wytworzeniu się w Polsce konkurencyjnego rynku gazu ziemnego. Wprowadzona w 2016 r. nowelizacja prawa energetycznego wyznaczyła termin uwolnienia cen dla gospodarstw domowych na 1 stycznia 2024 r. Niestety, termin ten zbliża się nieubłaganie.
Czy to oznacza, że uwolnienie cen gazu za dwa lata zrobi z gospodarstwami domowymi to samo, co teraz z piekarniami? To zależy przede wszystkim od tego, jak będą się kształtowały hurtowe ceny surowca. Nie bez znaczenia będzie jednak również polityka cenowa jego dostawców. Tutaj niekwestionowanym liderem branży pozostaje PGNiG. Gaz dostarczają także spółki energetyczne, takie jak PGE, Tauron i Energa.
Wystarczą mroźne zimy, większe zapotrzebowanie w Azji i wojna na Ukrainie, żeby wysokie ceny gazu z nami zostały
Ze strony dostawców możemy usłyszeć zapewnienia, że uwolnienie cen gazu nie sprawi automatycznie, że rachunki gospodarstw domowych drastycznie wzrosną. To jednak, trzeba przyznać, dość optymistyczny scenariusz.
Teoretycznie już w październiku tego roku błękitne paliwo powinno popłynąć gazociągiem Baltic Pipe. Tym samym Polska nie musiałaby już zawierać nowego kontraktu długoterminowego z Gazpromem, od którego obecnie wciąż kupujemy większość gazu. Poszczególne polskie rządy od lat zabiegają o dywersyfikację dostawców tego surowca. W tym – także o całkowite uniezależnienie się od dostaw z Rosji.
Powodem takiego podejścia jest nie tyle kalkulacja ekonomiczna, co czysto strategiczna. Agresywna polityka Rosji nie pozostaje bez wpływu na relacje gospodarcze. Faktyczna rezygnacja z zawierania kontraktów krótkoterminowych wpłynęła na obecny stan cen gazu na europejskich rynkach towarowych. To jednak tylko jeden z czynników.
Eksperci banku Goldman Sachs przekonują, że kryzys energetyczny w Europie może potrwać nawet dłużej – być może nawet trzy lata. Powodem mogą być relatywnie mroźne zimy, wyczerpanie się holenderskich złóż w Groningen oraz rosnący popyt na surowce energetyczne w Azji. W tej sytuacji spodziewana rosyjska inwazja na Ukrainę może tylko pogorszyć sprawę. Zwłaszcza, jeśli Kreml użyje dostaw gazu jako broni mającej zmiękczyć retorsje w postaci zachodnich sankcji. Pewną niewiadomą stanowi tutaj przekierowanie gazu skroplonego LNG przez Stany Zjednoczone do Europy.
Nie ma się co oszukiwać, że uwolnienie cen gazu nie przyniesie nam wyższych rachunków
Polska jako taka nie ma większego wpływu na ceny na giełdach towarowych. Nie bez znaczenia pozostają jednak także uwarunkowania wewnętrzne. Krajowi dostawcy gazu to przede wszystkim spółki Skarbu Państwa. Konkurencyjny rynek gazu, na który tak liczy Unia Europejska, ma w naszym kraju charakter dość pozorny. Teoretycznie można sobie wyobrazić sytuację, w której drastyczne podwyżki ograniczą decyzje zapadające na szczeblu politycznym.
Na jakieś większe próby ratowania gospodarstw domowych przez państwo nie ma jednak za bardzo co liczyć. Dzisiejsze rekompensaty za wzrost cen gazu trafiają tylko do najuboższych. Rządzący być może zadbali o kościoły i obiekty kultury, ale niemalże zignorowali problemy plajtujących przedsiębiorców. Za dwa lata problem może być jeszcze większy.
Jeżeli jednak sytuacja na rynkach towarowych ustabilizuje się do 1 stycznia 2024 r., to uwolnienie cen gazu może nie skończy się aż taką katastrofą, jak tegoroczne podwyżki dla firm. Należy się jednak spodziewać, że będzie drożej. Pytanie brzmi tylko „jak bardzo?”. Jedno jest pewne: do cen regulowanych, z uwagi na prawo unijne, nie ma już powrotu.