Obniżanie wieku emerytalnego w polskich warunkach to przepis na katastrofę. Pomimo tego Lewica właśnie do takiego rezultatu dąży, ponownie forsując emerytury stażowe. Pomysł ma zresztą drugie dno. O ile 40 lat stażu u mężczyzn nie razi aż tak, o tyle w przypadku 35 lat u kobiet mamy do czynienia z pogłębianiem emerytalnej nierówności pomiędzy płciami.
Emerytury stażowe w zaproponowanym kształcie to obniżanie wieku emerytalnego o jakieś 7 lat
Nie jestem przeciwnikiem emerytur stażowych jako takich. Prawdę mówiąc, uważam, że to bardziej eleganckie rozwiązanie od powszechnego wieku emerytalnego, choć oczywiście niepozbawione wad. Kluczowym elementem jest ustawienie ilości lat niezbędnych do uzyskania uprawnień w rozsądny sposób. Chodzi o to, by nie wyszło nam kolejne obniżanie wieku emerytalnego. Wspominam o tym dlatego, że właśnie taki skutek przyniosłoby nam zrealizowanie nowego postulatu Lewicy oraz resortu pracy.
Przypomnijmy: temat emerytur stażowych wrócił właśnie niczym bumerang. Zarówno Lewica, jak i NSZZ Solidarność chciałyby nabywania uprawnień emerytalnych po przepracowaniu określonej liczby lat. Dla kobiet byłoby to 35 lat, a dla mężczyzn 40. Teoretycznie panie pracujące od 18 roku życia mogłyby zakończyć aktywność zawodową w wieku zaledwie 53 lat. W przypadku panów teoretycznie byłoby to 58 lat. W obydwu przypadkach mamy spadek o 7 lat względem obowiązującego powszechnego wieku emerytalnego.
Jak już wspominaliśmy na łamach Bezprawnika, przekonanie Ministra Finansów do propozycji może być trudne. Obniżanie wieku emerytalnego w ten sposób kosztowałoby nawet 24 mld zł. W pierwszym roku z emerytur stażowych mogłoby korzystać 380 tys. osób.
Warto przy tym zauważyć, że kwestia przepracowania odpowiednio 35 albo 40 lat może być nieco myląca. Propozycje wprowadzenia emerytur stażowych zakładają w końcu uwzględnianie do stażu okresów składkowych i nieskładkowych. Ta druga nazwa jest nieco myląca. To okres, kiedy może i nie odprowadzamy składek, ale na mocy przepisów prawa i tak liczy się nam on do stażu. Przykładem może być studia wyższe. Tym samym w wielu przypadkach powinniśmy jeszcze odliczyć 3-5 lat z czasu spodziewanej aktywności zawodowej przyszłego emeryta.
Mamy więc całkiem sporo możliwości, by przechodzić na emeryturę niezwykle szybko bez dłuższego okresu odprowadzania składek na ubezpieczenie emerytalne. Co może pójść nie tak? Dostrzegam tak naprawdę dwa kluczowe problemy.
Czemu mnie nie dziwi, że projekt tylko pogłębia patologię emerytalnej dyskryminacji mężczyzn?
Pierwszy wiąże się z uszczupleniem łącznej wysokości odprowadzanych przez Polaków składek, które to nie jest zbytnio kompatybilne z konstrukcją obecnego systemu emerytalnego. Co do zasady chcemy, żeby ubezpieczeni pracowali możliwie długo. Dzięki temu dłużej odprowadzają składki, co nie tylko zwiększa ich własną emeryturę, ale także pozwala ZUS obyć się bez dotacji z budżetu państwa. Koszt takowych musielibyśmy ponieść my wszyscy w podatkach. Należy przypomnieć, że już teraz borykamy się z kryzysem demograficznym, który dodatkowo komplikuje sprawę.
Wiąże się z tym wszystkim kwestia wysokości indywidualnych świadczeń w przyszłości. Do jej obliczania, najprościej rzecz ujmując, wykorzystuje się dwie zmienne: sumę naszych składek oraz zakładany przez ZUS średni czas trwania życia. Im szybciej przechodzimy na emeryturę, tym mniej pieniędzy zgromadziliśmy na naszym subkoncie. Do tego, statystycznie rzecz ujmując, czeka nas więcej lat pośród żywych. Tym samym obniżanie wieku emerytalnego prowadzi do śmiesznie niskich emerytur z którymi coś w przyszłości trzeba będzie rozdać. Możemy też oczywiście rozdać wszystkim emerytom stażowym minimalne świadczenie.
Drugi problem to pogłębianie rażącej niesprawiedliwości obecnego systemu. Ani Lewica, ani NSZZ Solidarność w swoich zamierzeniach nawet nie pomyślały o zastosowaniu dokładnie takiego samego minimalnego stażu pracy dla kobiet i mężczyzn. Tymczasem panowie statystycznie żyją zauważalnie krócej od pań. Skutki ma to dwojakie, obydwa negatywne. Z jednej strony mężczyźni może i mają wyższe emerytury, ale brakuje im lat, by się nimi nacieszyć. Kobiety z kolei mogą szybciej przejść na emeryturę, za to otrzymują zauważalnie mniejsze pieniądze od panów.
Można się spodziewać, że powrót do tematu emerytur stażowych ze strony Lewicy i minister Agnieszki Dziemianowicz-Bąk to jedynie element kampanii wyborczej. Wciąż jednak mamy do czynienia z projektem nieodpowiedzialnym i niesprawiedliwym. Jeśli już koniecznie wprowadzać emerytury stażowe w Polsce, to stosując niezależny od płci wiek uprawniający do świadczenia. Nie powinny one również prowadzić do obniżenia wieku emerytalnego aż o siedem lat. Pozostaje mieć nadzieję, że minister Andrzej Domański wybije Lewicy te pomysły z głowy.