Nowelizacja prawa antyaborcyjnego na Węgrzech jest wyjątkowo cyniczna. Pojawia się obowiązek wysłuchania bicia serca dziecka przed możliwością przeprowadzenia zabiegu. Podobny trend – w kontekście sposobu rozumowania rządzących – ma miejsce także w Polsce, na przykład w odniesieniu do małżeństw.
Obowiązek wysłuchania bicia serca dziecka
Jak czytamy w serwisie „Daily News Hungary”, na Węgrzech ma miejsce nowelizacja prawa antyaborcyjnego. Pojawia się obowiązek wysłuchania bicie serca dziecka przed samym zabiegiem – jest to warunek konieczny. To cyniczne działanie, bo opiera się o rzekomo medycznie uzasadnione okoliczności. Sama aborcja była na Węgrzech od lat całkowicie legalna. Środowiska „pro-life” są tam oczywiście obecne, czego dowodem są próby zakazania aborcji. Sytuacja dzisiaj wygląda tak, że choć węgierska konstytucja zapewnia „ochronę życia”, to jednak aborcja nie jest przestępstwem.
Legalna aborcja musi być przeprowadzona pod okiem lekarza, zgodnie z określoną procedurą. To właśnie w zakresie szczegółów tej procedury pojawiają się daleko idące zmiany. Sprowadza się to do tego, że do ankiety (swego rodzaju medycznej checklisty, którą trzeba wypełnić, by umożliwić aborcję) dodano obowiązek przedstawienia kobiecie:
rozpoznawalnych wskazań co do parametrów życiowych płodu
Tym wskaźnikiem, który określa funkcje życiowe płodu, jest bicie serca. Zatem każda kobieta, która chce przeprowadzić aborcję, musi najpierw wysłuchać bicia serca płodu.
Cynizm ustawodawcy – nic nowego?
Aborcja na Węgrzech jest częstym zabiegiem, kosztuje do 72 EUR, ale czasem można ją przeprowadzić bezpłatnie. Stąd tamtejsza opozycja wzywa rząd do wyjaśnienia, jakie są powody zmiany regulacji. Są bowiem podejrzenia, że wdrożenie takich regulacji – z dnia na dzień, bez zapowiedzi czy konsultacji – wynika z chęci realizacji postulatów skrajnej prawicy.
Zmiany odbierane są jako cynizm z dwóch powodów. Po pierwsze, można uznać, że ma to ewidentny walor próby „zagrania na emocjach” i dobitnego wskazania kobiecie, która myśli o aborcji, że jest to w istocie pozbawienie życia organizmu. Po drugie – co czytamy w źródłowym serwisie – dodanie kolejnego wymogu, to więcej czasu, który trzeba poświęcić na kwestie formalne. Oznacza to, że niektóre kobiety mogą nie zmieścić się w ustawowym terminie, po którym aborcja nie jest już możliwa. Poczytuje się to generalnie jako wstęp do dalszych działań, na końcu których znajduje się zakaz aborcji.
W kontekście opisywanych doniesień od razu na myśl przychodzą mi doniesienia o obowiązkowym posiedzeniu informacyjnym w sprawach rozwodowych. Rządzący na szczęście odstąpili od procedowania tego projektu, ale warto przypomnieć jego założenia. Według ówczesnych planów, jeżeli małżonkowie chcieliby się rozwieść, to musieliby uczestniczyć w specjalnym spotkaniu.
Słyszeliby na nim, jakie (oczywiście okropne) skutki społeczne niesie nad sobą rozwód et cetera. Podobny przekaz płynie zresztą z popularnych billboardów, które wiszą chyba w całej Polsce.