Zdaniem niektórych ochrona dla sygnalistów, którą firmy będą musiały zapewnić, może być większym wyzwaniem niż RODO. Jeszcze bardziej interesujące zdaje się być to, czy Polacy z chęcią skorzystają z nowych praw, czy też będą woleli powstrzymać się od oskarżania współpracowników. Nie da się ukryć, że wdrożenie unijnych przepisów może być sporym testem dla całego społeczeństwa.
Donosić czy nie donosić? Ochrona dla sygnalistów obejmie nie tylko pracowników
„Donosiciel” to słowo, które w języku polskim kojarzy się niemal jednoznacznie pejoratywnie. Mogłoby się wydawać, że donosicieli nikt nie lubi, a wszyscy wręcz stronią od ich towarzystwa. Sami Polacy też twierdzą, że unikają donoszenia. 36 proc. ankietowanych przez Fundację Batorego przyznało, że nawet jeśli widzą nadużycia w firmie, to i tak nie zareagują. 23 proc. ocenia, że nadużycia trudno jest udowodnić. 18 proc. – że po prostu donosicielstwo wiąże się z problemami.
Okazuje się jednak, że już wkrótce „donosiciel” może nabrać nowego znaczenia, zwłaszcza w kontekście pracy zawodowej. Chodzi o tzw. instytucję sygnalistów, czyli osób powiadamiających swoich przełożonych np. o łamaniu przepisów przez kolegów z pracy czy o niewywiązywaniu się przez nich z powierzonych obowiązków. W unijnych przepisach interesujące jest też to, że ochrona sygnalistów, której zapewnienie będzie zadaniem przedsiębiorców, ma dotyczyć nie tylko pracowników. Chronieni mają być też kandydaci do pracy, stażyści, akcjonariusze, wspólnicy czy nawet członkowie zarządu i rad nadzorczych. Słowem – uprzejmie informować o nieprawidłowościach będzie mógł właściwie każdy. I każdy ma, naturalnie, uzyskać odpowiednią ochronę – przynajmniej jeśli pracuje w firmie zatrudniających co najmniej 50 osób. Gdy Rada UE zatwierdzi dyrektywę przyjętą przez PE w kwietniu, rozpocznie się bieg dwóch lat, czyli czasu, jaki państwa będą miały na dostosowanie dyrektywy do swojego prawa.
Wyzwanie dla pracodawców
Ochrona dla sygnalistów ma być pełna. Wszelkiego rodzaju nękanie – wyzywanie, obrażanie, celowe uprzykrzanie pobytu w pracy itd. – będzie karane. Dodatkowo gdy sygnalista zaalarmuje, że ktoś go dręczy, to na osobie dręczącej będzie spoczywać ciężar udowodnienia, że wcale tak nie było. Źle traktowany sygnalista (niezależnie, czy przez szefa czy kolegów z pracy), prześladowany ze względu na zgłaszanie naruszeń w firmie, będzie mógł dochodzić również odszkodowania. To z kolei może firmę paradoksalnie narazić na jeszcze większe straty niż te, które generowały zgłoszone przez sygnalistę naruszenia.
Pracodawcy, oprócz zapewnienia ochrony dla sygnalistów, będą musieli również opracować procedury zgłaszania nadużyć. Interesujące jest to, że osoby, które będą chciały uprzejmie poinformować o nadużyciach, będą to mogły zrobić za pośrednictwem kanału wewnętrznego (w firmie) lub zewnętrznego (poinformować odpowiedni urząd lub instytucję). Sygnaliści mogą też iść od razu do… mediów, czyli skorzystać z tzw. kanału publicznego.
Nietrudno się domyślić, że w niektórych firmach zapanuje prawdziwy chaos; zwłaszcza, jeśli dochodzi w niej regularnie do nadużyć ze strony różnych osób. Istnieją uzasadnione obawy, że w niektórych przypadkach informowanie o nieprawidłowościach może stać się narzędziem zemsty. Może też służyć do zawierania układów i porozumień między najbardziej zainteresowanymi. Pracodawcy mogą nie zdołać nad tym wszystkim zapanować – głównie ze względu na konieczność zapewnienia ochrony. Zwłaszcza, że jakby tego było mało, chronieni mają być też ci, którzy pomagają sygnaliście i udzielają mu poufnych porad.
To wszystko może doprowadzić do szeregu niebezpiecznych zjawisk. Czas jednak pokaże, czy ochrona sygnalistów będzie wymagała od pracodawców jeszcze większej gimnastyki niż RODO, czy też może okaże się, że Polacy – już po wprowadzeniu przepisów w życie – nadal będą unikać uprzejmego informowania.