Mamy w naszym kraju kilka niekończących się tematów, o których lubimy rozprawiać, gdy brakuje innych albo po prostu tylko w ściśle określonym czasie. Do tych ostatnich zdecydowanie należy odżywający zimą: czy powinniśmy płacić za „usługę” GOPR-u? Tak usługę, bo dla niektórych z pomocą nie ma to nic wspólnego. Odpłatna pomoc GOPR-u coraz częściej wydaje się jedynym rozsądnym rozwiązaniem.
Usługa już nie pomoc
Dwa dni temu karkonoski GOPR zwiózł ze schroniska pod Śnieżką Pumbusia – psa Artura Szpilki. Pies podobno przeliczył się ze swoimi możliwościami i nie mógł, w obliczu żywiołu, samodzielnie zejść z góry. Na szczęście właściciel wezwał GOPR i wspólnie zostali ściągnięci na dół. O ile cała akcja przypomina farsę, wywołaną dla rozgłosu, to nie da się ukryć, że reklama została zrobiona na nasz koszt. Nie da się też ukryć, że sponsorowanie takich „usług” spotyka się z coraz częstszym głosem sprzeciwu.
Aplikacja Ratunek jak Uber, GOPR jak taksówka
To lekkomyślne podejście do wzywania pomocy jest tylko odbiciem nonszalancji, z jaką polskie społeczeństwo podchodzi do wszystkiego, za co nie musimy zapłacić fizycznie, wyjmując pieniądze z portfela. Bo kosztów akcji ratowniczych GOPR-u nikt nie odczuwa. Wydawane są abstrakcyjne pieniądze. W efekcie brak jest współodpowiedzialności za to, co wspólne.
Chociaż w przypadku „wypadków” w górach, dochodzi jeszcze jeden, trochę inny powód – bezmyślność, ignorancja i brak podstawowej wiedzy o świecie. Do tego bardzo trudno się przyznać. Tak samo, jak trudno wziąć odpowiedzialność za siebie, o co szczególnie trudno w systemie, który jak dobra matka roztoczy swój niewidzialny parasol opieki i bez słowa zapłaci za zwiezienie leniwych turystów z Morskiego Oka. W końcu się należy.
Takie myślenie prowadzi oczywiście donikąd. Zapominamy, że GOPR nie jest jak karetka pogotowia. A szkoda, bo gdyby był, to za nieuzasadnione wezwania turyści ponosiliby kary finansowe. I może czas zastanowić się nad takim rozwiązaniem. Zanim to jednak nastąpi, co roku hordy nieprzygotowanych turystów, będą wychodzić w stronę popularnych szczytów, na każdą wieść o niesprzyjających warunkach: bo w końcu kto, jak nie ja.
Odpłatna pomoc GOPR-u
Innym rozwiązaniem tego problemu, wydaje się wprowadzenie obowiązkowych ubezpieczeń. Odpłatna pomoc GOPR-u byłaby finansowana przez ubezpieczyciela, a ten dochodziłby słuszności, bądź nie jej udzielenie i rozliczał każdego wzywającego. Oczywiście to rozwiązanie również ma swoje wady. Z jednej strony rozwiązałoby problem pewnej szerzącej się bezmyślności, która dotyka turystów. Z drugiej, mogłoby rodzić problem, ale już po stronie GOPR-u. Ubezpieczyciel wypłacający pieniądze mógłby zakwestionować sposób udzielania pomocy oraz zaangażowane do niej środki. I tak jak w przypadku odszkodowań OC, narodziłaby się z tego sądowa batalia pomiędzy GOPR-em a ubezpieczycielem. Na którą ze zrozumiałych względów ci ostatni nie mają ani pieniędzy, ani czasu. Nie mówiąc już o osobach nieubezpieczonych, których nie można by było zostawić bez pomocy.
Kto finansuje GOPR?
Dziś za akcję ratunkową płacimy my wszyscy. GOPR to stowarzyszenie, które utrzymuje się z dotacji z MSWiA, pomocy sponsorów i wpływów przekazywanych przez parki narodowe ze sprzedaży biletów wstępu. Nieść pomoc w górach, wyjeżdżają świetnie wyszkoleni i wyposażeni ratownicy. Bolączką stowarzyszenia, na którą zwrócił mi uwagę mój znajomy ratownik (Janek dziękuję za te informacje) jest nie tyle fizyczny brak środków, bo tych na sprzęt, czy wyposażenie jest dużo, ile niskie zarobki oraz brak nowych etatów. W górach przybywa turystów, ale nie przybywa ratowników. W efekcie najnowszy sprzęt do ratownictwa stoi w garażach, bo najzwyczajniej w świecie nie ma go kto użyć.