Urząd można pozwać za skutki błędnej decyzji. Ale urzędnika, który ją wydał, już nie

Państwo Prawo Dołącz do dyskusji
Urząd można pozwać za skutki błędnej decyzji. Ale urzędnika, który ją wydał, już nie

Dygnitarze i szeregowi urzędnicy różnego rodzaju instytucji państwowych podejmują decyzje, od których nierzadko zależy życie, zdrowie albo majątki współobywateli. Może się zdarzyć, że taka decyzja jest błędna. Usunięcie jej skutków wymaga czasu, chociażby na walkę przez wszystkie instancje. Nic dziwnego, że Polakom marzy się pełna finansowa odpowiedzialność urzędnika za błędy. Tylko czy to aby na pewno dobry pomysł?

Polacy chcieliby, aby urzędnicy płacili za swoje błędy ze swoich własnych pieniędzy

Praktycznie każdy bywa od czasu do czasu przedmiotem jakiejś decyzji wydanej przez urzędnika państwowego albo przynajmniej samorządowego. W grę wchodzą nie tylko stosunkowo trywialne codzienne sprawy, ale także decyzje mogące zniszczyć czyjeś życie, albo przynajmniej wprowadzić go w nędzę. Mamy do czynienia z różnego rodzaju dziecinami prawa, chociażby administracyjnym, podatkowym, budowlanym, prawem pracy albo ubezpieczeń społecznych. Urzędnicy to też ludzie. Popełniają błędy, nie zawsze są do końca uczciwi. Czy to oznacza, że powinni płacić za swoje niewłaściwe decyzje?

Odpowiedź na to pytanie wypadałoby zacząć od zastanowienia się nad tym, jaka odpowiedzialność urzędnika nas interesuje. Słowo „płacić” wskazuje na społeczne oczekiwanie ponoszenia przez urzędników odpowiedzialności o charakterze czysto finansowym. Ile obywatel stracił w wyniku błędnej albo bezprawnej decyzji, tyle dany dygnitarz powinien zapłacić ze swojego prywatnego majątku. Najlepsza byłaby rekompensata bezpośrednio do kieszeni pokrzywdzonego. Na pierwszy rzut oka brzmi to całkiem sprawiedliwie. W praktyce jednak występują poważne problemy.

Najważniejszym z nich jest to, że tak skonstruowana odpowiedzialność urzędnika działałaby paraliżująco. Czasem po prostu trzeba wydać decyzji nie po myśli jakiejś osoby albo podmiotu. Inaczej niemożliwe byłoby funkcjonowanie na przykład wymiaru sprawiedliwości albo systemu podatkowego. Urzędnik też musi mieć gwarancje, że będzie mógł spokojnie wykonywać swoją pracę, a drobna pomyłka nie przekreśli od razu dorobku jego całego życia. Dlatego muszą istnieć jakieś granice tej odpowiedzialności, które z jednej strony byłyby sprawiedliwe, a z drugiej balansowały pomiędzy interesami obywateli i decyzyjnych pracowników państwa.

Jak więc wygląda odpowiedzialność urzędnika za błędy w Polsce? Zacznijmy od jej najdrastyczniejszej formy w postaci tej karnej.

Finansowa odpowiedzialność urzędnika nawet w skrajnych przypadkach jest ograniczona do ich rocznej pensji

Kluczowym przepisem jest tutaj art. 231 kodeksu karnego, który nie należy do przesadnie skomplikowanych w swojej konstrukcji.

§  1.  Funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.

§  2.  Jeżeli sprawca dopuszcza się czynu określonego w § 1 w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10.

§  3.  Jeżeli sprawca czynu określonego w § 1 działa nieumyślnie i wyrządza istotną szkodę, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.

§  4.  Przepisu § 2 nie stosuje się, jeżeli czyn wyczerpuje znamiona czynu zabronionego określonego w art. 228.

Przesłanką zastosowania przytoczonego wyżej przepisu jest przekroczenie uprawnień albo niedopełnienie obowiązków przez urzędnika. Musi on również naruszyć w jakiś sposób czyjś interes. Jeśli zrobi to umyślnie, na przykład z czystej złośliwości, to czeka go do 3 lat odsiadki. Jeżeli działa z chęci zysku albo dla osiągnięcia jakiejś korzyści osobistej, to zagrożenie karą rośnie do 10 lat. Nawet urzędnik działający nieumyślnie nie może spać spokojnie. Wystarczy, że sąd uzna wysokość szkody za istotną. Ile to w przeliczeniu na złotówki? Nie wiadomo. Ustawodawca nie raczył użyć któregoś z wyjaśnionych w kodeksie karnym pojęć.

Nawet z punktu widzenia ustawodawcy to finansowa odpowiedzialność urzędników za błędne decyzje jest ważniejsza. Poświęcił jej w końcu osobną ustawę: o odpowiedzialności majątkowej funkcjonariuszy publicznych za rażące naruszenie prawa. Po raz kolejny w oczy rzuca się słowo kluczowe. Naruszenie prawa musi być rażące, by móc zastosować jej przepisy.

Jak bardzo taka odpowiedzialność może urzędnika zaboleć? Odpowiedź znajdziemy w art. 9 ust. 1 przywołanego wyżej aktu prawnego.

Odszkodowanie, o którym mowa w art. 7 ust. 3, ustala się w wysokości odszkodowania, o którym mowa w art. 5 pkt 1, jednak nie może ono przewyższać kwoty dwunastokrotności miesięcznego wynagrodzenia przysługującego funkcjonariuszowi publicznemu.

Oczywiście ustawa przewiduje mechanizm dzielenia odpowiedzialności majątkowej pomiędzy wszystkimi urzędnikami, którzy przyłożyli rękę do wydania takiej decyzji. Z pewnością zainteresowanie może wzbudzić użycie sformułowania „odszkodowanie”. Chodzi o zwrot pieniędzy, które instytucja musiała zapłacić pokrzywdzonemu podmiotowi. Mechanizm jest podobny do tego stosowanego w kodeksie pracy.

Skarb Państwa zawsze będzie miał pieniądze, by spłacić pokrzywdzonych decyzjami państwowych urzędników

Z punktu widzenia przeciętnego obywatela odpowiedzialność urzędnika wobec swojego miejsca pracy nie ma większego znaczenia. Pytanie brzmi: jak mamy odzyskać pieniądze, które straciliśmy z powodu niezgodnej z prawem decyzji albo urzędniczego zaniechania? Tym razem musimy zapoznać się z art. 417 kodeksu cywilnego. To właśnie on stanowi podstawę do wytoczenia stosownego powództwa. Warto dodać: instytucji, a nie urzędnikowi.

§  1.  Za szkodę wyrządzoną przez niezgodne z prawem działanie lub zaniechanie przy wykonywaniu władzy publicznej ponosi odpowiedzialność Skarb Państwa lub jednostka samorządu terytorialnego lub inna osoba prawna wykonująca tę władzę z mocy prawa.
§  2.  Jeżeli wykonywanie zadań z zakresu władzy publicznej zlecono, na podstawie porozumienia, jednostce samorządu terytorialnego albo innej osobie prawnej, solidarną odpowiedzialność za wyrządzoną szkodę ponosi ich wykonawca oraz zlecająca je jednostka samorządu terytorialnego albo Skarb Państwa.

Wbrew pozorom, takie rozwiązanie jest całkiem korzystne dla pokrzywdzonych. Skarb Państwa, w przeciwieństwie do poszczególnych urzędników, praktycznie zawsze ma środki, by spłacić pokrzywdzonych. Domaganie się pieniędzy od osób wykonujących władzę publiczną brzmi kusząco. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę z tego, że szeregowi urzędnicy w Polsce nie zarabiają zbyt dużo. Możliwe więc, że nie mają majątku pozwalającego na pokrycie szkód.