Jak wie chyba każdy, kto podróżował kiedyś samolotem, na pasach bezpieczeństwa znajduje się zwykle słówko „lift”. Nie spodobało się to jednak pewnej parze z francuskojęzycznego Quebecu w Kanadzie. Jej zdaniem, wygrawerowane słówko powinno zostać przetłumaczone na francuski. Rezultat? Gigantyczne odszkodowanie od linii lotniczej.
Kanadyjczycy z Quebecu, Michel i Lynda Thibodeau, w 2016 r. zaskarżyli linie lotnicze Air Canada. Nie podobało im się na przykład to, że na pasach bezpieczeństwa jest wygrawerowane słówko „lift” („podnieś”). W końcu to słówko angielskie, a Kanada jest częściowo również francuskojęzyczna. Zdaniem pary, wygrawerowane powinno być też to samo słowo po francusku.
Jednak Kanadyjczycy mieli więcej pretensji. W samolocie pojawiały się też znaki „exit” oraz „warning”. Choć to raczej rozumiane na całym świecie słowa, to w kanadyjskich samolotach są one tłumaczone na francuski. W czym więc problem? Państwo Thibodeau zauważli, że słowa po francusku są napisane… mniejszą czcionką niż te po angielsku.
Najgorsze jednak zdaniem pary było to, że wypowiadane po francusku ogłoszenia i ostrzeżenia od kapitana oraz załogi były „mniej szczegółowe” od tych angielskich.
„Air Canada” regularnie łamie prawa lingwistyczne części Kanadyjczyków” – podsumował pan Thibodeau.
I kanadyjski sąd federalny przyznał mu rację. Para dostanie teraz 21 tys. dolarów kanadyjskich odszkodowania (ok. 60 tys. zł) oraz formalne przeprosiny.
Odszkodowanie od linii lotniczej. A może jednak warto wziąć słownik?
Sprawa z polskiego punktu widzenia może wyglądać nieco absurdalnie. Jednak Kanada to dwujęzyczny kraj – gdzie mówiący po angielsku stanowią ogromną większość. A gdy jednak grupa stanowi taką mniejszość, łatwo ją urazić. Jak widać, kontrowersyjne może być nawet tłumaczenie słówka „exit”.
Swoją drogą – przynajmniej para z Quebecu była na tyle uczciwa, że mówiła o „łamaniu praw lingwistycznych” – a nie o tym, że słówek nie zrozumiała. Bo w to jednak ciężko uwierzyć – przecież nawet ludzie, którzy nie mieli nigdy nic wspólnego z angielskim, rozumieją chyba słówka „warning”, „lift” czy „exit”. A jak nie, to może jednak warto brać ze sobą słownik do samolotu niż zawracać głowę sądom? Bo przecież z internetowych tłumaczy w powietrzu nie zawsze można korzystać.