Pasażerowie podróżujący pociągami PKP Intercity wciąż narzekają na ogromne opóźnienia. Przewoźnik jednak niewiele sobie z tego robi – rynek kolejowy w Polsce jest praktycznie zmonopolizowany, jeśli chodzi o połączenia dalekobieżne. Już wkrótce PKP Intercity może jednak zapłacić za swoją ignorancję względem pasażerów. Wiele zależy od…europarlamentarzystów.
Zwrot nawet 100% kosztów biletu PKP
Propozycja, która jest rozpatrywana w komisji transportu UE, dotyczy zwrotu kosztów biletu kolejowego w przypadku opóźnienia pociągu. Obecnie, zgodnie z unijnymi przepisami, pasażerowie mogą ubiegać się o zwrot w wysokości od 25 do 50% kosztów biletu. Niższy zwrot (25%) przysługuje wtedy, gdy pociąg opóźni się od 60 do 119 minut. Połowa kwoty może być natomiast zwrócona w momencie, gdy opóźnienie przekroczy barierę dwóch godzin. Jeśli poprawka zostałaby przyjęta, PKP musiałoby liczyć się ze znacznym wzrostem kosztów związanych ze zwrotami. Według projektu proponowane stawki to:
– zwrot 50% kosztów biletu w przypadku opóźnienia od 60 do 90 minut,
– zwrot 75% kosztów biletu w przypadku opóźnienia od 90 do 120 minut,
– zwrot 100% kosztów biletu w przypadku opóźnienia powyżej 120 minut.
Czy poprawka rozwiązałaby problemy pasażerów?
Zaproponowane rozwiązanie to bez wątpienia krok w dobrą stronę. Istnieje cień szansy, że jeśli przepisy unijne zostałyby znowelizowane, PKP Intercity musiałoby wziąć się w garść i zacząć pracować nad optymalizacją swoich połączeń. Pojawiają się jednak aż trzy problemy.
Pierwszy dotyczy ewentualnych kosztów przewoźnika. PKP, by obronić się przed skutkami znowelizowanych przepisów, mogłoby zwyczajnie podnieść ceny biletów. Zyski w skali kraju (szczególnie z tras, które nie notują większych opóźnień) mogłyby pokryć koszty zwrotów.
Drugi problem dotyczy wspomnianej już optymalizacji tras. Niestety przewoźnik mógłby dojść do wniosku, że nagle czas podróży na wielu trasach ulegnie po prostu…wydłużeniu. Taki zabieg również zminimalizowałby ewentualne koszty zwrotów. Paradoksalnie mogłoby dojść nawet do sytuacji, że podróż między niektórymi miastami (np. na mocno obleganej trasie Łódź-Warszawa) mogłaby trwać tyle samo, co przed modernizacją torów i ogólnej infrastruktury kolejowej. Albo nawet dłużej.
Przecież 59 minut to nie tak dużo…
Trzeci problem jest związany z tym, że nowe przepisy nadal nie wymuszałyby na przewoźniku chociaż częściowego zwrotu kosztów biletu, jeśli opóźnienie byłoby mniejsze niż godzinę. A warto przecież zauważyć, że bardzo często czas opóźnienia…nie przekracza właśnie godziny. Wystarczy zresztą odwiedzić stronę internetową Portal Pasażera, w menu wybrać „Opóźnienia i utrudnienia”, a następnie – „Wszystkie aktualne”. Wyświetli nam się pełna lista bieżących problemów. Większość to opóźnienia w przedziale kilka-kilkadziesiąt minut (do 60), część tras jest natomiast oznaczona jako odwołane (w całości lub części). Na ogół tylko kilka pociągów notuje znacznie większe opóźnienia. Nic dziwnego, że do tej pory PKP Intercity nie podjęło zdecydowanych działań, a komunikaty wygłaszane na dworcach zawierają zazwyczaj lakoniczny komunikat „z przyczyn technicznych pociąg został opóźniony…”.
Mimo wszystko zawsze istnieje szansa, że jeśli poprawka zostałaby przegłosowana przez europarlamentarzystów (głosowanie w komisji transportu w październiku, rozwój sytuacji można śledzić tutaj) i ostatecznie przyjęta, to największy polski przewoźnik musiałby poważnie zastanowić się nad jakością swoich usług (spróbujmy wyobrazić sobie takie opóźnienia np. w Japonii…). Monopol PKP Intercity na polskim rynku kolejowym w końcu nie będzie trwać wiecznie.