Polska od lat boryka się z problemem suszy. Jednym ze sposobów na poprawę sytuacji hydrologicznej naszego kraju miała być nowa opłata deszczowa. Odprowadzaliby ją właściciele nieruchomości o powierzchni powyżej 600 metrów kwadratowych, których wskaźnik zabudowy przekracza 50 proc. Tyle tylko, że w prawie wodnym znajdziemy dużo łagodniejsze przepisy. To niekoniecznie dobra wiadomość.
Opłata deszczowa mogła uderzyć po kieszeniach właścicieli domów jednorodzinnych z nieco większymi działkami
Mamy już kalendarzowe lato, więc warto poruszyć kwestię problemu, z którym nasz kraj boryka się od lat. Mowa o suszy, która powraca niczym bumerang. Tym razem jednak sytuacja jest szczególna. Borykamy się bowiem równocześnie z kilkoma mniejszymi kryzysami naraz. Jednym z nich jest wysoka inflacja, która uderza w szczególności ceny żywności. Słabe zbiory mogą je tylko jeszcze bardziej wywindować koszty ponoszone przez każdego z nas praktycznie każdego dnia.
Ustawodawca miał pewien radykalny i niespecjalnie popularny pomysł na przeciwdziałanie problemów z suszą i niskim poziomem wód gruntowych. Miała nim być nowa opłata deszczowa. W praktyce chodziło o podatek, który odprowadzaliby właściciele nieruchomości o powierzchni powyżej 600 metrów kwadratowych. Byliby zobowiązani do jej uiszczenia, jeżeli wskaźnik zabudowy wynosi w przypadku danej nieruchomości powyżej 50 proc.
Wskaźnik ten obejmowałby przede wszystkim powierzchnię budynków, ale nie tylko. W grę wchodzą także tarasy, garaże, pomieszczenia gospodarcze i kostka brukowa. Stawka opłaty byłaby uzależniona od obecności urządzeń retencyjnych. W przypadku ich braku właściciel nieruchomości płaciłby 1,50 zł za każdy metr kwadratowy. Przy instalacji o wydajności do 10 proc. stawka spadałaby do 90 groszy za metr kwadratowy. Wydajność w granicach 10-30 proc. pozwoliłaby obniżyć stawkę do 45 groszy za metr kwadratowy.
Teoretycznie mielibyśmy do czynienia z wyższym podatkiem od deszczu. Konstrukcyjnie to jednak dość typowa „opłata”. To znaczy: 80 proc. środków trafiałoby bezpośrednio do Wód Polskich, pozostałe 20 proc. stanowiłoby koszty administracyjne zarządzania daniną ponoszone przez gminy. Tym samym, zgodnie z definicją zawartą w ordynacji podatkowej, nie można by tu mówić o „podatku”.
Rządzący mieli nadzieję, że w ten sposób zachęcić Polaków do sadzenia na swoich działkach drzew, siania trawy lub łąk kwiatowych. Równocześnie chcieli za pomocą instrumentów podatkowych zwalczać problem betonozy. Najwyraźniej jednak z planów ustawodawcy nic nie wyszło.
Obecny stan prawny dość słusznie skupia się na betonozie powodowanej przez większe podmioty
Opłata deszczowa znajduje się co prawda w obowiązujących przepisach ustawy prawo wodne, jednak ma dużo węższe zastosowanie. Stan prawny nie zmienił się w istotny sposób od 2018 r. Zgodnie z art. 261 ust. 1 prawa wodnego:
Opłatę za usługi wodne uiszcza się także za:
1) zmniejszenie naturalnej retencji terenowej na skutek wykonywania na nieruchomości o powierzchni powyżej 3500 m2 robót lub obiektów budowlanych trwale związanych z gruntem, mających wpływ na zmniejszenie tej retencji przez wyłączenie więcej niż 70% powierzchni nieruchomości z powierzchni biologicznie czynnej na obszarach nieujętych w systemy kanalizacji otwartej lub zamkniętej
Tym samym właściciele domów jednorodzinnych w przytłaczającej większości nie muszą sobie zaprzątać głowy opłatą. Zostały z niej zwolnione także kościoły i związki wyznaniowe. Opłatę odprowadzą przede wszystkim przedsiębiorcy. Bardzo łatwo wskazać budynki i obiekty, które mogą mieć kiepski wpływ na odprowadzanie wody deszczowej do gruntu. Przykładem mogą tu być rozległe parkingi przed centrami handlowymi i obiektami sportowymi. W grę wchodzą także wielkie obiekty bez terenów zielonych dookoła. Na przykład fabryki.
Warto przy tym wspomnieć, że najbardziej rzucającym się w oczy przejawem betonozy w Polsce są „rewitalizowane” miejskie place. Chodzi o uparte zamienianie przez włodarzy miejskich miejskiej zieleni w szybko nagrzewającą się betonową pustynię. Pomimo powszechnego oburzenia w społeczeństwie i licznych kpin w Internecie. Równocześnie niektóre miasta wprowadzały w ostatnich latach lokalne opłaty za odprowadzenie deszczówki.
Czy rezygnacja rządzących z rozszerzenia opłaty na poziomie centralnym to słuszne posunięcie? Trudno powiedzieć. Nie da się ukryć, że rok 2022 to fatalny moment na wprowadzanie jakichkolwiek nowych podatków. Opłata deszczowa skończyłaby się z pewnością wybuchem społecznego niezadowolenia. Równocześnie największy wpływ na stan wód gruntowych mają największe podmioty, co ma odzwierciedlenie w obowiązującym stanie prawnym. Może więc lepiej, że nie spotkała nas żadna kolejna podatkowa rewolucja?