W sobotę Konfederacja zapowiedziała w mediach społecznościowych nową inicjatywę: oznakowanie żywności z owadami. Pomimo tego, że chodzi najprawdopodobniej o wykorzystanie kolejnej paniki moralnej w swoim elektoracie, sam pomysł jest całkiem niezły. Problem w tym, że to równocześnie wyważanie otwartych drzwi. Komisja Europejska już dawno temu wymyśliła dodatkowe oznakowanie „nowej żywności”.
Najwyraźniej środowiska podatne na wszelkie paniki moralne dalej histeryzuje z powodu makaronu ze świerszczy
Zezwolenie przez Komisję Europejską na wprowadzenie do obrotu produktów spożywczych z owadów przyniosło nam kolejną histerię. Niektóre środowiska zareagowały, jakby „ci wstrętni Europejczycy” chcieli im zakazać schabowego i siłą karmić ich świerszczami. Nic więc dziwnego, że politycy postanowili skapitalizować następną panikę moralną, czy wręcz teorię spiskową. Podobnie było przecież ze szczepionkami, migrantami z Bliskiego Wschodu, osobami LGBT i tak dalej, aż po żywność modyfikowaną genetycznie i „złą Unię, co ziemię polskim rolnikom wykupi”.
Przez zupełny przypadek przedstawiciele Konfederacji, reprezentowani przez Michała Wawra, wpadli na naprawdę dobry pomysł. Zapowiedzieli bowiem w mediach społecznościowych przygotowanie projektu, który ustanawiałby obowiązkowe oznakowanie żywności z owadami. Nie sposób wręcz nie zgodzić się z hasłem „Niech każdy je co chce, ale niech każdy wie co wkłada do ust!”.
Nie chodzi oczywiście o jedzenie owadów jako takie. Już dzisiaj na sklepowych półkach znajdziemy mnóstwo produktów spożywczych zawierających sproszkowane czerwce. Mowa oczywiście o koszenili, barwniku oznaczanym jako E120. Nadaje charakterystyczny różowiutki kolor jogurtom, serkom, wędlinom i wszelkiej maści dodatkom do słodyczy. Coraz chętniej sięgamy także po skorupiaki, które od owadów nie różnią się przecież tak bardzo.
Co więcej, sproszkowany świerszcz przynajmniej ma jakieś wartości odżywcze. W przeciwieństwie do całej masy ingrediencji, które przemysł spożywczy wciska nam na każdym kroku. Nie sposób także nie przyznać racji Bismarckowi, który stwierdził, że „Ludzie nie powinni wiedzieć, jak się robi kiełbasę i politykę”. Jedno i drugie potrafi być w końcu naprawdę obrzydliwe.
Dodatkowe oznakowanie żywności z owadami przyda się alergikom
Oznakowanie żywności z owadami jest bardzo ważne z innego, bardziej prozaicznego powodu. Chodzi oczywiście o alergie. Nawet niegroźna dla większości ludzi koszenila może zaszkodzić osobom uczulonym. Nie jest to może poziom zagrożenia wymuszający odznaczenia spod znaku „produkt może zawierać orzeszki”, jednak cały czas istnieje niezerowe ryzyko wystąpienia wstrząsu anafilaktycznego. Ten potencjalnie może kosztować alergika nawet życie.
Skąd w takim razie moje przekonanie o przypadkowym charakterze tego postulatu Konfederacji? Powodów jest kilka. Nie wspomnieli na razie nic o alergiach, wpisują się znowu we wspomnianą na początku panikę moralną. Przede wszystkim jednak: okazuje się, że swoim pomysłem wyważają otwarte drzwi.
Komisja Europejska przygotowując regulacje dopuszczające „nową żywność” na rynek, z góry zaplanowała oznakowanie żywności z owadami. Warto dodać, że mowa o dodatkowych obowiązkach niż te, które dotyczą każdego produktu spożywczego dostępnego w europejskich sklepach. Przykładem mogą być świerszcze. Ich obecność w składzie produktu musi być dodatkowo wyszczególniona. Być może dlatego zapowiedź nowego projektu Konfederacji zniknęła z Twittera? Wciąż możemy ją na szczęście znaleźć w serwisie YouTube.
Bruksela, wbrew pozorom, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że perspektywa „jedzenia robaków” będzie budziła kontrowersje. Tym samym projektując przepisy, dba o trzymanie się zasady „Niech każdy je co chce, ale niech każdy wie, co wkłada do ust”. Kolejnym elementem zabezpieczającym obywateli przed „przypadkową” konsumpcją owadów jest sam wymóg podania składu produktu. Świadomi konsumenci doskonale wiedzą, co jedzą, bo po prostu zwracają uwagę na ten element etykiety.
Dodatkowe oznakowanie żywności z owadami to przejaw zdrowego rozsądku. Jest wręcz dużo bardziej uzasadnione, niż było to w przypadku żywności modyfikowanej genetycznie. Jeżeli jednak politykom chodziło bardziej o stygmatyzowanie „niepożądanego” produktu niż o troskę o zdrowie Polaków, to chyba nie tędy droga.