Palenie książek przez księży i ministrantów w obecności dzieci: to wydarzenie jest intelektualnie wstrząsające do bólu, a jednocześnie pokazuje, że fanatyzm nie chce i nie będzie dyskutował.
Jeden z księży z Koszalina związany z Fundacją SMS z Nieba pochwalił się akcją, w ramach której oto ksiądz razem z ministrantami spalili książki „nieprawomyślne”, występujące przeciwko Kościołowi i Bogu jako takiemu. Na stos trafiły też różnego rodzaju dewocjonalia typu słoniki na szczęście. Pokrótce udało mi się spostrzec, co tam pojawiło się w ogniu:
- Harry Potter,
- Zmierzch,
- Smak miłości od Osho,
- Tajemnice starodawnej medycyny i magii,
- Kuszona,
- podręcznik do Feng Shui
A do tego rzeczy poniekąd związane z buddyzmem czy sztuką afrykańską. Na myśl przychodzą mi od razu bojownicy ISIS niszczący stare świątynie ku czci bogów, bezcenne zabytki. Wierzyli przecież, że Bóg się gniewa.
Problem w tym, że to wcale nie poprawia wizerunku Kościoła. Nie ma na ten temat jeszcze żadnego komunikatu od Episkopatu, ale jeśli przyjrzymy się marszowi z pochodniami na Jasną Górę, a potem rzucimy okiem na palenie książek, to niejednego zimny dreszcz przebiegnie po plecach. O sprawie zaalarmował Dziennik Trybuna.
Księża palą książki. Polska, rok 2019. pic.twitter.com/mbxyVtMx6u
— Jarek Soja (@dzejes) March 31, 2019
Co ciekawe, na Twitterze zauważam komentarze bardzo negatywne, nawet wśród pobożnych katolików, narodowców czy głosujących na PiS.
Palenie książek
Ktoś powie: „A Mein Kampf byś nie spaliła? A książki Międlara?”. Nie, odpowiadam. Książka zawsze pokazuje nam jakąś wizję świata. Książka uczy, robi to nawet dzieło zbrodniarza, bo jeśli chce się poznać jego myśl, trzeba przeczytać jego książkę właśnie. Jeśli ktoś wyciągnie z niej naukę, że trzeba zabijać ludzi, to znaczy, że była to tylko iskra, która dawno czekała na to, by wzniecić pożar. I że nawet poradnik do szycia w rękach osoby, którą pochłaniają zbrodnicze myśli, będzie doskonałym przewodnikiem po wymyślnych torturach na innych.
Palenie książek jest objawem czegoś innego. To objaw strachu przed wiedzą i niezrozumienia danego tematu. Stworzę Wam na chwilę taki obraz:
Po dwustu latach w Polsce nie ma już Polaków, przenieśli się do cieplejszych krajów, a na ich miejsce przybyli ludzie z innego kraju, wyznający inną religię. Porąbali Matkę Boską Częstochowską na kawałki, na stos rzucili poezję Norwida, wyrzucili przez okno na bruk fortepian Chopina, pod pomnikiem Westerplatte robią sobie imprezy, bo i nie miał dla nich większego znaczenia, za to krzyż wywoływał w nich wstręt i wszędzie służył za stelaż do kukieł.
Powiedzmy, że widzimy taki obraz przed oczami. Czy ktokolwiek z Polski, słysząc takie rewelacje, czułby się dobrze? Ja sobie wyobrażam, co mógłby poczuć buddysta czy ktoś z Afryki, widząc powrzucane w stos symbole związane ze swoją kulturą. Tylko dlatego, że ktoś tego nie rozumie!
Nie można niszczyć czegoś, tylko dlatego, że tego nie rozumiemy. Mówimy tu o książkach nieszkodliwych, niektóre z nich mogłyby służyć za dobre przykłady (Harry Potter ma swoje momenty, naprawdę), niektóre są tandetnymi pisemkami, ale nadal ich miejsce znajduje się na półce w bibliotece, ewentualnie w zamkniętym archiwum książek niechcianych, ale nie na stosie. Bo palenie książek to tradycja, którą lubił uskuteczniać pewien pan z wąsem i prawo Godwina nic tu nie zmieni: to nazistowski wybryk.